Archiwum sierpień 2004


sie 15 2004 Bez tytułu
Komentarze: 8

Kręci mi się w głowie. Serce bije za szybko. Trochę niepokojąco. Dzisiejszy dzień obfituje w rozmowy telefoniczne wysokiej wagi. Decydujące, chciałoby się rzec.

Kupiłam sobie pięćset gram kawy za cztery złote. Im gorsza tym lepsza.

Mam rozstrój żołądka i tęsknię już tak bardzo, że nie mogę oddychać. Napełniam się powietrzem, które staje gdzieś w połowie drogi do płuc i rozsadza tak, że aż boli. Nie rusza się w żadną stronę. Ziewam, oczy mi łzawią i duszę się tak… szamoczę sama w sobie.

Musiałam przyjść, bo tłumaczenie wymagało zaczerpnięcia pomocy z netowych źródeł. Ma być gotowe na jutro a tymczasem o 22 zamykają te hacjendę.

Włos tłusty, makijażu brak. Zjadłam już trzy snikersy.

Jadę we wtorek. Jutro trzy spotkania. Wartka akcja zaczyna mi obojętnieć. Już się nie obawiam, nie nastawiam, nie szykuje. Po prostu całkiem wprawnie stawiam się na czas i robię co należy. Wieczorem prasowanie i wrzut stałego zestawu do sprawdzonego plecaka.

Hej ho, hej ho…

 

 

1984 : :
sie 15 2004 Bez tytułu
Komentarze: 5

14 sierpnia 2004

I znów zostałam brutalnie wrzucona na tor, na wydeptaną ścieżkę życia. I znowu na chwilę.

Tak nieopisanie cieszy mnie fakt, że wiem coraz więcej, coraz więcej przeżyłam i coraz więcej umiem. Doświadczam. Całą sobą. Dostaję wyzwania i, jak do tej pory, choćbym nie wiem jak się bała sprostałam wszystkiemu a nawet czemuś więcej.

Doceniam.

Bałam się. Głównie dlatego że to zupełnie nowa sytuacja. Że oprócz ogromnej odpowiedzialności spoczną na mnie jej oczy.

Byliśmy w kościele tak jak mi się zapragnęło. Spacerowaliśmy i gdy w końcu przyszedł czas odjazdu i zostawił mnie na chwilę samą mamusia nie mogła darować sobie kilku przemiłych słów… Powstrzymałam łzy. Przyszedł i z przerażeniem w oczach spytał co zrobił. A to znowu ja. Tylko co? Znowu musiała mi przypomnieć że jestem podła i niewdzięczna. Nie wiem kiedy przyjechała taksówka i już prowadził mnie i kochał tak niezwykle mocno. Nie, przepraszam, nie niezwykle. Zwykle.

Taksówkarz nie miał wydać. Szukałam drobnych. Książe szperał po kieszeniach, liczył grosiki. Modliłam się żeby ten moment zapłaty trwał bez końca. Widziałam już małą grupkę która miała wessać mnie do siebie i wysysać będzie resztki sił.

Noc była długa i za oknem cały czas kumpel Księżyc próbował krzyczeć że tak już zostanie. Przecież on wiecznie będzie na niebie i nie pozwoli by coś uległo zmianie. Zapadłam w półsen kiedy po chwili obudziło mnie pięć sygnałów telefonów komórkowych. Czy ja kiedykolwiek mówiłam że lubię młodych chłopców? O jakże się myliłam sądząc że każdy z nich ma równie nieskomplikowaną naturę! Kiedy już na miejscu zobaczyłam że naprawdę na całym terenie nie ma kawałka zasięgu w gardle zrobiło się naprawdę ciasno. Slina jednak pokonała przeszkody gdy poznawszy tajemniczy zakątek z wyciągniętą w górę ręką machałam telefonem. Znalazłam też te czterolistną której baranek tak szukał na wzór wcześniej szukającego.

Razem więcej w nas było miłości do Niego niż całej miłości świata.

Bał się a ja zamiast jak przystało na kobietę nie poparłam go, nie stanęłam za nim ale oponowałam i uparłam się że to dla jego dobra. Nie będzie żałował. Tak czułam i choć bałam się że będzie miał do mnie żal wiedziałam że tak musi być bo jeśli nie to nie tylko straci ale i nie zyska tego co konieczne, niezbędne do życia. Ja to zawsze powtarzał: Ty wiesz swoje a ja znam prawdę.

Było mi dobrze. Kiedy już zostałam złapana za rękę, zagadana na śmierć, przytulona i doceniona. Lubiłam kiedy mówiła „no, zrobiłam nam kawkę i czekam na Ciebie a gdzieś ty była tak długo, smutno bez ciebie..” Lubiłam jej nieoczekiwane reakcje, spontaniczność i tę obłędną bezpośredniość. Dowiedziałam się najintymniejszych szczegółów. Z obu stron.

 

Nieporządek tu zapanował. Ale tylko tu.

Przepraszam że nie przeczytam Was i nie skomentuję. Zajrzę tylko czy jeszcze żyje te pięć ważnych tu odrealnionych istnień i uciekam bo na fanaberię taką jak kafejka mam tylko marną godzinkę.

Na co mam więcej czasu?

Na coś, czego nigdy nie będę żałować.

 

 

1984 : :
sie 15 2004 Bez tytułu
Komentarze: 0

13 sierpnia 2004

I siedzę tak z połamanym systemem wartości na ostatnim siedzeniu. Długa droga przed nami a tuż przede mną słodka twarz tego chłopca. Grzecznie złożone na brzuchu ręce, anielskie kępki pszenicznych włosów i magnetyczne oczęta skromnie przysłonięte ładną rzęsą. Zafascynował mnie.

Zagubiony pojazd co chwila albo wznosi nas na wyżyny albo ciągnie w dół przez co ciśnienie samo gubi się na tych wysokościach. To we mnie, jak i to w mojej krwi i w powietrzu…

Miałam więc ogromną ochotę pocałować to istnienie. Przytulić jeszcze raz. Ale już nie było bólu, nie mogłam pocieszyć a tak bardzo chciałam raz jeszcze objąć buzię, pogłaskać… Nie mieliśmy pretekstu. Tylko patrzyłam jak skrzą się jego oczy. Śmieały się kiedy patrzyły prościutko w moje. Instynkt macierzyński czy niezdrowa fascynacja młodym chłopcem?

Uśmiech na buzi i wyczekiwane spojrzenie. Tylko patrzyłam jak skrzą się jego oczy.

Prawie tak jak moje, kiedy patrzę w lustro i wreszcie spojrzenie kieruje się prosto w oczy, głęboko przeszywając… i nie ucieka tylko powoduje westchnienie ulgi. Patrzę sobie prosto w oczy i wiem, że dobrze żyję. Patrzę w lustro i nie sprawia mi to ani satysfakcji, ani przykrości, nie budzi szczególnych emocji… bo po prostu patrzę w lustro, tak zwyczajnie, kontrolnie i widzę że jestem, że żyję i że jest to całkiem zauważalnie potwierdzone. Ulga. Że jestem.

„I prawidłowo”- myśli się, odchodząc od lustra.

 

 

1984 : :
sie 15 2004 Bez tytułu
Komentarze: 1

28 lipca 2004

Jaki kurwa pokój? Nie ma mowy o żadnym pokoju! Już wszystko załatwione. Już zadzwoniłem. Pościele wam łóżko.

Bardzo zmokliśmy w deszczu, a potem po rozgrzewającej herbatce popełnialiśmy faux pas nie pojawiając się na imieninach.

Przez czterdzieści osiem godzin trzymał mnie za rękę.

Jest mi coraz bliższy.

Rozstania umacniają. Nie tęskniłam bo nie miałam czasu. Były chwile kiedy ogarniał mnie strach, jak będzie? po co? … Pokusa. Pożądanie. Zastanowienie. Opamiętanie. I w końcu spotkanie.

Strach. Niecierpliwość i zaskoczenie. Tak pozytywne jak to tylko w bajkach bywa.

Gdybym miała na podstawie ostatnich zdarzeń napisać scenariusz do filmu byłaby to niezwykle odrealniona produkcja.

Siedem tygodni… Jego telefony wyrywały mnie na chwilę do innego świata. Nie lubiłam ich. Mówił a ja i moje tysiąc wątpliwości gnieździło się w pomieszczeniu metr na metr gdzie ukrywałam się z telefonem ale za żadne skarby nie dałam im wkraść się do słuchawki.

A wcześniej?

Mieliśmy wypadek. Bez rannych, za to z jedną ofiarą…

Pierwszy i ostatni odlot w środku lasu i bardzo ciężkie zejście na plaży.

Szacunek z jakim nie spotkałam się dawno. Dobre traktowanie, wiele zaszczytów.

Śni się?

Szliśmy lasem twarzą w twarz z księżycem, w rocznicę, z wyrzutem myślałam co robi siedemset kilometrów ode mnie!?

Jak nigdy byłam dbana o.

„Ona ma zmysł handlowy. Mogłaby byś moją córką”

Było bezpiecznie. Dobrze. Swobodnie. Było jak w domu.

Szybki prysznic po tym przeogromnym skoku adrenaliny. Już w autobusie tego ciemnego deszczowego dnia omdlałam niemalże z rozkoszy i odurzenia tym uczuciem. Przytulał mnie mocniej albo po prostu bardziej… Nie wiem. Czułam mocniej. I bardziej.

O piątej rano obudził mnie obłędny dreszcz przechodzący po całym ciele. Jego pocałunki błądzące po szyji i bardzo mocny uścisk. Dwa ciała tak idealnie dopasowane, jak dwa puzzelki, przyklejone, znalezione.

Szybki prysznic.

Niemożliwym, choć bardzo pożądanym było wyjście po angielsku.

Niespodziewanie życie wlazło w tę magię i o dziwo doskonale się tam przyjęło. Bogini bez szwanku zeszła z piedestału i usadowiła się na ziemi a podniosły Książe z bajki na nowo uczy się zamieniać majestat na przyziemną normalność. Z dnia na dzień mój chłopiec pełen ideałów staje się mężczyzną. A ja mogę być tylko dumna bo wszystko co robił robił dla mnie. Mogę patrzeć jak się zmienił, co zrobił, czego już nie robi a co robić zaczął.

Teraz patrzę na jego zdjęcia. Na ławce. I na to z rozpostartymi ramionami. I na to w wodzie, kiedy miał siedem lat i ledwo toczył po ziemi swoje nielekkie ciało. Chciałabym mieć takie dziecko. Tak rozkosznie pulchne stworzenie. I patrzę na niego dziś. Na zdjęcie sprzed roku, które przypomina o wszystkim. O początku, o szybkim końcu. O ogromnie uczucia, którego nie mogłam ukryć, którego on nie mógł pokazać. Przykładam do siebie dwa zdjęcia. To na ławce, gdzie rozpostarty wpół leżąc poważnie spogląda dziś w obiektyw i to kiedy śmiesznie jeszcze dziecinny wgapia się w niego nie oczekując niczego nowego, zgubiony w rzeczywistości. Tak się zmienił… I to nie tylko włosy i obwód klatki piersiowej… Chciałabym żeby zawsze było tak jak jest teraz. Żeby zawsze rozpływać mu się w rękach, żeby patrzeć na niego z podziwem, żeby czuć się tak bezwzględnie kochaną, adorowaną, wyróżnioną. Żeby nigdy nie zwątpić. I kochać go jak kocham teraz. Żeby zawsze pamiętać. Czwarty miesiąc a ja dopiero teraz przestałam się bać. Dopiero dziś wsiadając do autobusu nie czułam lęku. Uśmiech.

„Nareszcie dom pełen życia” powiedział dziś tata i pogłaskał po głowie.

„Ale wy jesteście fajni” powiedziała wczoraj mama nalewając zupę.

Teraz chce mi się płakać na myśl, że kiedyś to się zmieni.

Przede mną leży potwierdzenie zameldowania na pobyt czasowy. Dwa dni w domu. Pranie zdąży wyschnąć a ja przyzwyczaję się do myśli że znowu będzie inaczej, że znowu coś nowego.

Nie boję się.

To jedyna rzecz, która się zmieniła.

Znowu przed oczyma mam sznureczek chwil. Jak w negatywie. Piekarnia i pożeranie gorącego chleba w środku nocy. Kolacja w Krzywym Domu. Sztuczne ognie, trzy mocne wybuchy, które aż wstrząsnęły płucami. Róża. Za pięć dziewiąta. Przemieszanie światów. Każda kolejna stówa. Rozmowy w obcym języku. Pachnący pies. Piosenka Bartosiewicz i Krawczyka. Zjeżdżalnia i głośny beztroski śmiech. Bieg i pośpiech. Pierwsza klasa. Wiatr.

Tylko raz pomyślałam o napisaniu paru słów, bo przecież tak wszystko mija i cały lipiec wypadnie z życiorysu. Wzięłam długopis i na serwetce najbliższej pod ręką nasmarowałam jakieś słowa, gdy już po chwili przyszła któraś z osób nieodstępujących mnie na krok. Co piszesz? List? List. List?

Idę. Umyję włosy i po rzęsie szybciutko przeciągnę tusz. Lekko stąpam po ziemi. Dobrze mi. Mam wygodne buty. Trzewiczki o niezwykle płaskich spodach i kształtnych noskach.

Niemalże na boso.

Pod górkę a niemalże bez trudu.

1984 : :
sie 15 2004 Bez tytułu
Komentarze: 0

4 sierpnia 2004

Darek i Kuba są na basenie i zdałam sobie sprawę że ta godzina przez która będę siedzieć na ławce z ich plecakami to pierwsza od naprawdę długiego czasu chwila dla mnie i moich myśli.

Z tego wszystkiego aż zapomniałam jak to się robi?

Może zamyka się oczy i czeka na pierwszą myśl godną odnotowania. A może zamyka się w sobie i czeka na pierwsze odczucie by potem wyprowadzać je z siebie za pomocą pomarańczowego długopisu z napisem Lekoklar, który doskonale takie uczucia przewodzi. Właśnie zjadłam Snickersa bo zwykle na takie fanaberie tez nie ma czasu.

O dziwo w tych ekstremalnych warunkach bardzo dobrze się odnalazłam i dochodzę do wniosku, że mogłabym już zostać w takiej kotlinie i całe życie przytulana przez pionowe ściany sosnowych wzgórz przechadzać się a to do restauracji a to spełniać swój moralny obowiązek czy tez bawić się niczym jedenastoletnie dziewczę i cieszyć całą masą pysznych rozrywek. Każdy wieczór to trzy/czterogodzinny spacer przy fontannach z telefonem w dłoni. A kiedy na spacer nie ma już sił bo emocje czerpią za dużo energii, ja i telefon chowamy się w zacisznej drewnianej altanie. Te godziny mijają teraz szybciej niż nie jedna minuta często męcząca, nieskończona, pełna obaw.

Jestem szczęśliwa. Wszystko tak pomyślnie się układa… Najbardziej cieszą mnie ploteczki i fakt, że spędzając ze sobą 24 na dobę zupełnie naturalnie i coraz bardziej przypadamy sobie do gustu.

I te rewelacyjne istoty, które mocno zaskakują i dają się lubić…

Ciepło mi po lewej stronie, w część ciała ukrytą pod nowym czarnym koronkowym stanikiem z misternie plecionymi ramiączkami. Kocham. Doceniam. Podziwiam.

Jest najbliższą mi osobą. Już bez wyjątków. Nawet będąc daleko.

1984 : :