Archiwum październik 2003


paź 29 2003 Bez tytułu
Komentarze: 6

Dostaję jakichś schiz. W domu pusto i ciemno. Autentycznie się boję. Może to za pomocą dzisiejszego snu. Przebił wszystkie dotychczasowe koszmary...

Od dziecka śniło mi się że jadę windą, która dojeżdża do ostatniego piętra nie zatrzymuje się jak zwykle tylko jedzie wyżej. Kiedy wreszcie udaje mi się wysiąść dokoła pełno jakichś lin i sznurów wiszących pionowo. Podłogę natomiast stanowią grube białe poduchy. Kiedy robię krok poduchy zapadają się i spadam na parter. W ustach mam kłęby pierza.

Typowe. To powtarza się często. A dodatkowym urozmaiceniem bywało pojawienie się na strychu dwóch mężczyzn, porwanie biednej małej mnie i zaprowadzenie do drzwi mojego domu. Dzwonek, mama otwiera drzwi a oni pozwalają mi jedynie zerknąć na mamę zza swoich nóg, nie mogę do niej podejść...

Przyzwyczaiłam się. Chociaż nie jest to przyjemne. Nie wiem dlaczego akurat coś takiego i dlaczego w ogóle to się powtarza.

Dziś we śnie wynosiłam suchy chleb i postawiłam go przy koszu koło przystanku a nie przy koszu za blokiem. Co okazało się błędem, na przystanku bowiem siedziało sobie dwóch panów i spostrzegłszy mnie postanowili sobie na mnie zapolować. A ja chytrze dostrzegłam w samych tylko ich spojrzeniach że oto pragną obrabować moje cenne domostwo i w te pędy uderzam do klatki. Winda. Standard........ Biegam po tym strychu, biegam, uciekam, przechodzę do klatki obok. Wiem że idą za mną. Trzymam w dłoni klucz i panicznie się boję. I marzę żeby to był sen. Szczypię się w rękę, ale niestety... dzieje się dalej. Dobiegam górą do trzeciej klatki. Jestem w czyimś mieszkaniu. Widzę ich przez okno. Wrócili na przystanek. Oddycham z ulgą i nagle znajduję się w autobusie. Spotykam kolegę z podstawówki. Idzie ze mną do tej nieszczęsnej klatki. Wchodzimy. Uf. Udało się. Nie zauważyli nas, odpuścili i siedzą dalej na przystanku. Winda się uspokoiła. Dochodzę do swoich drzwi. Klucz, dziurka. I co się dzieje? Klucz zaczyna się wyginać, błądzić w tej pieprzonej dziurce, zagłębia się tam, łamie i już wiem że dwa typy były w domu. W moim domu. Królestwie, schronieniu.

Nie, nie bałam się o swoje życie, ani o wieżę czy komputer. Bałam się że jakiś zapchlony typ wtargnie do Mojego Domu!

Że weźmie choćby jedną książkę, choćby pióro, lustro, szalik.

Nie znoszę kradzieży.

Ciężko przeżyłam fakt iż ukradli mi w barze jedną flaszkę piwa. Oj ciężko... Mogłabym pobić tych gnoi najdotkliwiej jak potrafię. Mogłabym naprawdę skrzywdzić bo TAK SIĘ NIE ROBI. Nie potrafię tego znieść. To Moja książka, mój szalik i moja flaszka więc do cholery jakim prawem!?!?

Nic. Nie o tym miało być. Poniosło mnie.

Sen wytrącił mnie z równowagi. Obudziłam się poważnie wystraszona. Jedna tylko myśl. Niech będzie już siódma. Niech mama przyjdzie mnie obudzić. I niech przytuli.

Po wyjściu z domu wszędzie widziałam dwóch panów.

Teraz siedzę sama w domu. Dzieją się różne dziwne rzeczy. Nie napisze co. Brzmią zbyt strasznie.

Boję się.

Zwariowałam. Boję się własnego domu i wszystkiego co się dzieje. Boję się nawet odwrócić głowę.

1984 : :
paź 27 2003 Yo!
Komentarze: 9

 

No z deczka jest hardkorowo. Ale twarda ze mnie sztuka i nie będę dziś kwasić. Jednorazowo tylko jakaś faza mnie dopadła i zlałam ziomów w celu otarcia łezki zapodanej w promocji cholernego szczęścia skręconego z potwornie słabym klimatem. Ale generalnie chillout. Lenistwo wielkie się szykuje dziś. Jak tylko dokształcę młodą niunię w kwestii obceniania odpowiednich końcówek czasowników polegnę w pozycji poziomej i palcem nie ruszę. Śmierć w poduszce i niekorzystny background dla potwornych myśli. Nic. Montuję spierdolkę. Na tramwaje się przerzucam ostatnio. Sunie sobie taki jeden z drugim i jakiś taki długodystansowy climax się załącza już po pierwszym przystanku. Jak w pociągu, bez wałków.

Tylko jedna zajawka podtrzymuje moje istnienie na szybkości. Już soon się teleportuję spać. I zapodam sobie jakiś zajebisty dream.

Wymarsz!

 

1984 : :
paź 26 2003 Bez tytułu
Komentarze: 7

Na śniadanie zjadłam śledzia w oleju z cebulką i śmierdzę niewiarygodnie! Nie bardzo chce mi się cokolwiek robić. Pouczyłabym się biologii, geografii, zadanie z fizyki rozwiązała... a tu taka monotonia... Studia ograniczają.

A dla chłopca nie ma nic lepszego niż fizyczna praca. Ciężka harówa wykształca zdolność do życia. Chłopię migiem dojrzewa i jego dziecinna twarz zahartowana wysiłkiem zaczyna wyglądać twardo i męsko. I myśli. I nadaje się.

Koleżanka szuka męża. Wielce zbulwersowana oglądała zdjęcia ze ślubu. „Phi!- rzekła- Zabawa w ślub...”.

Ona ślub będzie brała z grobową miną. Z taką jak patrzy na każdego potencjalnego męża, czyli każde stworzenie z bardziej wystającą wypustką na powierzchni krtani, zwaną jabłkiem Adama.

Ostatnio jeden zapytał ją czy jest katechetką? I powiedział, że przypomina jego mamę. Mi też przypomina moją mamę.

Jest szczególna. Życzę jak najlepiej.

Inna koleżanka od roku rozkochana jest w nauczycielu. Jeszcze inna w żonatym instruktorze jazdy konnej.

A kolega od trzech lat ma dziewczynę. Taką sympatyczną ciepłą klusię.

Uczniów mi przybywa.

Rodzice stwierdzili że będą kupować tylko deserową czekoladę bo jest zdrowsza.

 

1984 : :
paź 26 2003 Bez tytułu
Komentarze: 2

Zwyczajnie dobry dzień. Po prostu miły wieczór. Normalnie naturalnie swobodnie. Pewnie.

Wiem że podjęłam dobrą decyzję. Jest mi dobrze. Dobrze się bawiłam, śmiałam... Zachowywał się tak normalnie, tak prawdziwie, tak blisko. Właśnie odwiózł mnie do domu. Właśnie.... Właśnie po drodze wydzieraliśmy się śpiewając jakąś piosnkę. Oj jak mi pasuje to jego ramię...

Tylko jedna myśl przemyka czasem niepostrzeżenie... Albo całkiem postrzeżenie. Że Ktoś siedzi teraz sam. Błagam! Niech zapomni. Niech nie myśli nie czeka...

 

Iza (24-10-2003 21:37)
w jakim ty swiecie zyjesz

Iza (24-10-2003 21:37)
myslisz ze

Iza (24-10-2003 21:37)
gdyby to byla odwrotna sytuacja to facetowi jakiemus byloby przykro ze splawil laske?

Iza (24-10-2003 21:37)
nie sadze

Iza (24-10-2003 21:37)
tak bywa ze niektorzy nie moga byc ze soba

Iza (24-10-2003 21:37)
i juz

Iza (24-10-2003 21:38)
i musza sie z tym pogodzic

 

Tak... Luz. Już się robi. Już mi nie jest przykro. Tylko wiem że tak potwornie to przeżywa... Jeśli to uczucie pozostało tak silne jak wtedy gdy było odwzajemnione to nie wyobrażam sobie dalszego takiego trwania. Dokładnie nie wiem co czuje bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Odrzucony, samotny, do tego ugodzony w sam środek męskiej dumy. Nie. Tu nie było dumy. W tej jednej sprawie nie było śladu chorej ambicji. Jednej sprawie w całym jego życiu, przepełnionym zdobywaniem, wygrywaniem . I to chyba najbardziej mnie przeraża.

 

 

Ale nie potrafię nie cieszyć się tym co mam. Tak kocham pewność że robię to co właściwe. Tak kocham brak wątpliwości, przymusu.

Tak mi dobrze. Chcę tego. I chociaż nic nie jest idealne bardzo chcę by BYŁO, cieszę się że JEST. Cudowne. Cudowne. Pójdę spać czując jeszcze jego zapach. Pod powiekami widząc jego przepełnione energią ciało, uśmiechniętą twarz i te oczy... czując tę bliskość.

Mam nadzieje że ten obraz szybko zwycięży widzianą wczoraj smutną, pełną cierpienia, podziwu, strachu... wilgotne dłonie, grymas bólu.

Przepraszam. Czuję się winna. Jednocześnie wdzięczna.

To tak jak bym jego kosztem budowała swoje szczęście. A przecież niczego nie robiłam. Żadnego z nich nie prosiłam o miłość. Żadnego. To siebie prosiłam o miłość. Otrzymałam. Ale nie wróci już to co było. Tamten czas minął. I choć miało to być przeznaczenie, miało to być TO, teraz wiem że to bzdura. To poczucie.

Może nic już nie wiem. Bo jeśli to bzdura to co czuję teraz?

Teraz jestem spokojna. Zupełnie spokojna o przyszłość. Nie boję się niedzieli, 20:00, środy, listopada, nie boję się sylwestra i 15 stycznia. Nie boję się. Jak cudnie jest móc to napisać. Nie boję się. Chcę tego. Jest tak dobrze...

Nie wiem czemu bardzo wilgotnieją mi oczy.

 

Może łzy szczęścia? Nie, pewnie to mleczko do demakijażu podrażniło mi oczy.

 

 

Bezpiecznie. Pewnie. Ciepło.

 

 

Czy to szczęście buduję na nieszczęściu? Przecież niczego nie zrobiłam. Przecież kiedy wszystko skończyło się w styczniu nie miałam pojęcia że trwa nadal poza mną. Przecież to wszystko spada na mnie zupełnie nie proszone. Nie chcę wszystkiego. Musiałam więc Coś odrzucić... Może powinnam odrzucić wszystko. Żeby nie ranić? Może powinnam posłuchać Izy?

Ta myśl pozostanie. Świadomość jego bólu. Ale ja go nie ukoję. Nie mogę. Nie chcę.

 

            Nic już się nie liczy. Tylko On.

 

1984 : :
paź 24 2003 Bez tytułu
Komentarze: 6

A zatem spotkaliśmy się..........................

Nie bardzo potrafię cokolwiek napisać. Jest mi niedobrze. Fizycznie niedobrze. Psychicznie jest mi nijak.

Zagapiłam się. Gapię się w jeden punkt. Zupełnie nieokreślony. Tak jest łatwiej. Trudniej ogarnąć to wszystko. Zapanować....

Nawet nie mogę tego tu opisać.

Tego bloga powinni zamkąć. Prowadzi go osoba której myśli nie powinny być rozposzechniane. Jakieś hasło? Zakaz wstępu. Likwidacja chorych myśli. Być może zakaźnych. A na pewno lepiej nie narażać na kontakt z chorym.

 

To było jak sen. Jak nędzny polski melodramat ze mną w roli głównej.

Kawiarnia, jakaś mało ważna rozmowa o tym „jak leci”... W końcu pogawędka z trudem przerodziła się w poważną rozmowę. Nie chciał tego powiedzieć. Słuchał jak jestem szczęśliwa, że mam już wszystko o czym można marzyć... Nie wiem jak to się stało że pozwoliłam mu na te słowa.

Kocham Cię. Brzmiało pewnie, zabarwione odrobiną pretensji, winy, grzechu... Przepraszał że to powiedział, że znowu komplikuje mi życie. Przepraszałam że dokładnie rok temu to ja skomplikowałam mu życie. Złośliwość losu? Teraz sytuacja jest odwrotna.

Ale ja niczego mu nie obiecywałam. Nie żądałam.

Teraz On... Również nie żąda. Tylko opowiada o każdym dniu wypełnionym myślami o mnie.

Potwornie trudna sytuacja. Co miałam robić? Jakie zachowanie byłoby najlepsze?

No słucham? Zawsze jesteście mądrzy. Dajecie komentarze, krytykujecie albo radzicie.

Zaniemówiłam. Nie mogłam odpowiedzieć mu tego samego. Powiedziałam tylko jak bardzo kiedyś go kochałam. Tylko jego i nikogo nigdy. Jeszcze nigdy tak nie rozmawialiśmy.

I wyjęłam rękę z jego dłoni. I nie ma przeznaczenia i nie będzie. Choć oboje bardzo bardzo bardzo kiedyś to czuliśmy. I pewniej niż zwykle niż czegokolwiek powiedziałam że nie mogę...

Wiem, nie możesz....

Nie jestem sama.

Zapomnij? Nie myśl? Nie, nie jestem jedyną dla której żyjesz....

I przyjechał autobus. I wsiadłam. I nie odwróciłam głowy.

 

 

Miłość to złudzenie. Wszechogarniająca pewność że właśnie dzieje się to co powinno.

To nie powinno się dziś zdarzyć.

 

1984 : :