Bez tytułu
Komentarze: 11
Włączam magiczny duży przycisk i nie słyszę znajomego pomruku. Nic się nie dzieje! Umarł mi komputer. Włączam jeszcze raz, i jeszcze... Cisza. Nastała martwa cisza zwiastująca wieczór bez tego kojącego dla oczu jasnego monitora, jak gdyby bardziej samotny... Włączam go jeszcze dwadzieścia razy. Wciskam, pykam, wbijam, wsadzam, walę. Cholera zepsuł się, myślę sobie, wszystkim się psuł a mnie nie, no to teraz się cholera też zepsuł. Włączam włączam włączam i z rozpaczą zerkam na książkę, której ostatnio poświęcałam czas jedynie w autobusach. Próbuję sobie wyobrazić wieczór bez tego ustrojstwa. W końcu półtora miesiąca w ogóle mi go nie brakowało. A teraz? A teraz spróbuję z kabelkami, może się poluzowały cholera, zaczyna się robić nerwowo... Wtem. Ciiiii... Nie... wydawało mi się. Nurkuję znów w te kabelki. Bezskutecznie. W końcu siadam na podłodze i wgryzam się w jabłko. Książka śmieje się szyderczo od deski do deski. Gdy nagle... Coś jakby się komuś odbiło. Czknięcie. Mruknięcie. Chwila zawachania i taaaaaaaaaaaaaaaaak!!!!!!!!!!! Prooooszę państwa to niewiarygodne! Nasz ulubiony komputer w cudowny sposób wrócił do formy, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest znów z nami jakoby powstał z grobu i wiernie wrócił by dalej nam służyć!
Popierdoliło mnie już od tego niejedzenia. Dziś 670 kalorii. Zastanawiam się tylko w imię czego to wszystko.
Dodaj komentarz