Bez tytułu
Komentarze: 11
Siedzę i się boję. Kończy się już drugi wykład. Pójdę na czwarty. Jeszcze trochę. Bo miałam się wyspać a tu oczy otworzyły się nagle na cała szerokość jak po amfie i powieki niczym kruche wrota wpuściły do środka te myśli.
Może być różnie.
Jeśli znowu mi się odwidzi przestanę spoglądać w lustro, przestanę rozumieć cokolwiek.
Jeśli jest z tą małą pchłą po stokroć docenię, co straciłam i odejdę sobie na bok. Popatrzeć w lustro otwartymi szeroko oczyma.
Jest jak działka amfetaminy, jak kubek mocnej kawy, której przy nim nie muszę pić, bo wystarczająco mnie pobudza...
Leżałam więc z otwartymi wrotami godzinę dwadzieścia. Osiemdziesiąt takich samych minut. Coś zabolało w brzuchu, coś w sercu. Przeciążenie emocji.
Prysznic. Twarz do wymiany. Nagle akurat dziś blada jak trup, tu czerwone tam sine… Włos do dupy. Grzywka odrasta. Ani to do przodu, ani na bok... Do góry też nie, bo twarz mnie irytuje a ukazałaby się jak na dłoni.
Szafka. Czarno. Założyłabym jakiś beżyk. Jeden w praniu, drugi poszerza, trzeci nie taki... Zostaną czarne spodnie, czarny golf, czarna kurtka... Nie! Bo nie pasują buty. Beżowe. Chcę założyć te beżowe buty!
Hej?! Gdzie podziała się ta przyjemna dla oka dzieweczka? Nagle mam przed sobą i w sobie tylko naburmuszone brzydkie kaczątko.
Dajmy na to że włos już ułożony. Najprościej jak się dało. Ale ciągle za krótki.
Lakier z paznokci zmyłam tylko po to by nałożyć ten sam jeszcze raz. Trzęsącą się ręką.
Czego się boję?
Że będę gorsza niż byłam. Że będę gorsza niż ona. Że będę gorsza niż mogę to sobie wyobrazić.
A najbardziej się zdziwię jeśli to zwykłe spotkanie zakończy się dla mnie tak samo jak kiedyś dla Niego.
Sprzedam lustro. Bardzo tanio. Żeby na działkę starczyło…
Dodaj komentarz