lut 14 2005

Bez tytułu


Komentarze: 3

Zabolało. Znowu to uczucie, że przecież to niemożliwe, bo to mój Książe… Po cholere tak przyzwyczajać do bajki?

To typowe dla moich zapisków. Po ekstremalnie przepełnionej miłością nocie musi zdarzyć się słowna lawina rozgoryczenia i żalu. Bo trudno mi go kochać. Uczę się. A kiedy już oswajam się i gotowa jestem, jak właśnie ostatnim czasem, po raz drugi w życiu oddać się calusieńka, wywrócić się na lewą stronę pokazując wnętrze… on zawodzi.

Nie wymagam zbyt wiele. To wiem.

To cały czas nade mną wisiało. Obawiałam się jak to jest z tym szacunkiem. Czy piękne słowa i szlachetne gesty świadczą o szacunku i tuszują każdy nietakt jaki może mu się z racji tej ogromnej miłości zdarzyć popełnić?

Wczoraj wylazło bardzo mało książęce zwierzątko.

Potem przepraszało bite pieć godzin.

Jasne że znowu usilnie próbowałam obrócić w żart bo gotów być poćwiartować się na moich oczach…

I o to chodziło. Ja go nie zdradziłam. Uciekałam wtedy dokładnie przed tym, tylko tłumaczyłam sobie że to był mój lęk. Wczoraj mój lęk znalazł rzeczywistą referencję.

Uciekłam-zdradziłam go z człowiekiem, który nigdy nie kreował się na kogoś kim nie jest. Którego proste słowa i gesty zaimponowały choć wszystkich dookoła przerażało że może mi zaimponować takie Nic.

Jasne że kocham. I będę kochać. Dochodzi do tego że to jeszcze ja go przepraszam i pocieszam…

Mam żal. Postaram się chociaż ciężko jeszcze się starać w takiej sytuacji.

Ale w koło jest wesoło.

Pociesza mnie tylko fakt że ciągle śpieszno mi na spotkanie z nim.

To uczucie którym cieszyłam się od tygodnia.

Szkoda że zawsze musimy tę miłość wystawiać na próbę. Jak nie on, to ja w rewanżu. Potem znowu ja, teraz on. I nie będzie tak że jesteśmy kwita. Teraz chociaż wreszcie jestem pewna. A czując tę siłę w sobie zniosę wszystko bo ciągle muszę wierzyć, może I wbrew nadzieji…

Pewnie że mogłabym się odwrócić na pięcie, uderzyć w twarz i nie słuchać że to nie tak. Nie, może nie byłoby mi go szkoda. Żałowałabym tych dni, tych zwierzeń i zbliżeń. Naruszenia mnie, od podszewki…

Ale nie. Dziś nadal odrzucam dwóch miłych chłopców. Nie myślę o nich i nie chcę dopuszczać do siebie takich myśli.

Przerażony, kiedy zrozumiał że moja zdrada-ucieczka miała całkiem konkretny powód zapytał tylko „Boże, skąd Ty miałaś na to wszystko siłę…”

Jest wściekły na siebie. A mnie to już chyba obojętne. Przełamałam kolejną barierę. Ostatnio jestem w tym mistrzynią. Stał się najbliższym mi człowiekiem. Bliższym niż rodzicielka nawet...

Nie po to znosiłam to wszystko. Nie po to wpadłam w bagno i nie po to ledwo z tego wyszłam z lekko naruszoną psychiką, nie mówiąc o zdrowiu, nie po to.. nie po to do diabła! Zrobiłam to dla Niego. Wybrałam właśnie Jego. I co?

 

To był właściwy wybór. I wiem że idealnie być nie mogło. Ale ja nie chcę wiele.

Nie powiem, tamto, jak to nazywam, bagno w które wpadłam po uszy nie było mniej szkodliwe niż cała ta górnolotna miłość. W tym walentynkowym nastroju życzę wszystkim mało miłości i dużo zdrowia psychicznego. Spełnienia mimo pozornego niespełnienia bo jakże wielką bzdurą jest myślec że nasze szczęście uzależnione jest w tak wielkim stopniu od nośnika narządów rozrodczych przeciwnego rodzaju.

 

1984 : :
NiN
14 lutego 2005, 19:04
mataczysz
kibic
14 lutego 2005, 15:02
strasznie wszystko sobie komplikujesz...postaraj sie uproscic sobie pewne sprawy a poczujesz sie lepiej p.s. pozdrawiam cie droga kolezanko:)
14 lutego 2005, 14:04
oj, zdrowa psychicznie to ja [nie]jestem :)

Dodaj komentarz