I tak narzekają i zrzędzą i ględzą, marudzą… I co im to da ? Wiecznie źle, wiecznie tragicznie i BEZ sensu. I wiecznie boli i niedobre i głupie i beznadziejne i fatalne... Bleeeeee... Zamiast się cieszyć pięknym dniem i kasztanem, który ledwo się wyrobił na czas. Tuż na wprost okna. Stary się robi. Jak ja. Abiturientka. Hehe. I tak pisałam o tym istnieniu pisałam. I o sensie i znowu o istnieniu i o poszukiwaniu... I jak napisałam to wracałam. Szczęśliwa bardzo, że już PO (i bynajmniej nie jest to skrót od Przysposobienia Obronnego). I tak wracałam i wracałam... I pogrzeb był. I ręce mi opadły. Stałam taka w bielutkiej bluzuni, z kwiatuszkiem zwiędłym w dłoni i czułam się jak pionek w grze. To był pewien etap. I gdzie tu sens? Już całkiem niebawem... I nie będę już na próżno rozważać sensu istnienia, nie będę pisać bloga, nie będę miała tych najcudowniejszych, małych, nieznacznych radości. Nie będą narzekać. Nie wiem już.
Dodaj komentarz