czyż ja nie spędzam połowy życia w pojazdach...
Komentarze: 6
Ale dzis smutny dzien. Znowu pogon za malutka chwilka. Jest tak zwinna. Nigdy jej nie dogonie. Na dluzej. Moze wcale nie chce. Przerazajaco glosny dzwiek, 6:00, ciezar ciala znów na przekór grawitacji wraca do pozycji pionowej. Szybki prysznic, jakies platki, kawa. I autobus. Pierwsze, w rogu ale po tej samej co kierowca. Widok wszystkiego ograniczony z przodu. Kolejny pouczajacy wywód, kolejna ciekawa rozmowa. Muzyka w uszach. Bieg. Zero TEJ twarzy na horyzoncie. Zero glosu... Nie, nie liczylam na niespodzianke. Wiem, ze dopiero juz jutro. .... I tym razem stalam. Nie musialam sie trzymac. Posrod tlumu nudnych znudzonych nudzacych sie ludzi. Potem sie zwolnilo. Ostatnie pojedyncze. Wialo na kazdym przystanku. Mily przyjemny, tak samo spozniony wiatr. W przelocie jakis obiad, telefon i znów przy oknie. Za kolem. I obledne trzy godziny na twardym kszesle przy za goracym kaloryferze. Znow deszcz. I tym razem miejsa do wyboru do koloru. Pustka. Pierwsze lepsze. I kolejna przesiadka. Co za spotkanie! Rozmowa... Od niechcenia. Nie chcialo mi sie podtrzymywac tematu... Kolacja. Jakos tak mi smutno. Kawior?!?! Jak mozna to jesc!? A jednak zjadlam. Kolejne swiezutkie cudo przywiezione znad jej ukochanego morza... Musiala juz wrocic. Zaczelo byc zbyt zimno. Niedobrze mi. Ikra lososia. Male czekajace na zycie lososiatka. Smutno tak jakos. Tak bardzo nie chce mi sie nie myslec. A musze. Pare godzin. I wreszcie sen. Pod koldra od stop do glow (do glow?! Jedna mam glowe...) Smutno. Jutro. Jutro bedzie piekny dzien. Jesli bede miala jeszcze sile sie nim cieszyc...
Dodaj komentarz