dalej tą drogą
Komentarze: 5
Małymi nóżkami dreptałam drogą prostą, szeroką. Szarym chodnikiem. Droga miała sześćset-kilka kroków. Małych. Kiedyś policzyłam. Tuż po wyjściu z domu mijałam kiosk. Jeśli nie omijałam to kupowałam miętową bez cukru. Potem przejście przez małą osiedlową uliczkę i obok śmierdzącego śmietnika. Dalej prosto, mijając dwa bloki. I sklepik. Pani Danusia wiedziała że jeśli ja, to tylko świeża bułunia z budyniem. Następne dwa bloki. Taka sama uliczka i śmietnik. I szkoła. Szara, malusieńska. Osiem sal. A naprzeciw, po drugiej stronie wielki kolos. Sal pięćset kilka. I laski z wózkami pełnymi dzieciątek.
W sumie to jeden przystanek. W deszczu zawsze bawiłam się w slalom. Chodnik usłany był tłustymi różowymi glistami. Co czwarta już rozdeptana. A w śniegu zawsze jeździłam na kałużach. Równych i bardzo śliskich taflach unoszących te kilkaset kilko niesionych na setkach małych dziecięcych nóżek, wszystkich zmierzających rano w tym samym kierunku.
Potem owe kończyny rozbiegły się po świecie. Moje dążyły wzwyż, po autobusowych schodach. I tkwiły w tłumie czterdzieści minut, dwa tysiące czterysta przyjemnych sekund tupiąc sobie czasem w rytm zawartości słuchawek w uszach. A potem nóżkom spodobało się bieganie i zaczęły się spóźniać. Kombinowały z przesiadkami, wskakiwały do tramwajów. Kostki wykręcały się na nierównych płytach chodnikowych, dreptały bezproduktywnie w miejscu czekając na zielone, bolały, stąpały twardo (przeważnie), zdecydowanie... Slalom odbywał się już i w deszczu i w słońcu, we mgle zwłaszcza... Tylko że tym razem przeszkodami były naturalnie przetrawione przez psie żołądki resztki z nie do końca suto zastawionych stołów rodzin więcej niż patologicznych.
Teraz nic się nie zmieniło. Tylko szybciej zdzieram obcasy. A ślizgawki jak przypuszczam nie będą już równe i wyślizgane przez odnóża zmierzające w jednym kierunku. Bo w którym!?
Dodaj komentarz