mar 14 2004

ironia losu


Komentarze: 7

Czekam na łazienkę i może jakaś pisanina przytrzyma mnie przy życiu. Bo boli. Mostek, każdy miesień, kości, permanentny ucisk przytłaczający brzuch. Mam dreszcze czy drgawki czy co to tam jest to w środku mnie. Zjadłam dziś aż całe jabłko. I kromkę chleba. I wypaliłam pół paczki. Nie spałam. Nie nadążałam za tym co się dzieje.

 

Ta z lustra stoi i celując we mnie niewidzialnym paluchem krzyczy z drwiącym uśmiechem: „Dobrze ci tak! Masz nauczkę”

Zostawiłaś go i oczekiwałaś wierności? Phi! A kiedy nagle dotarło, że nie jesteś w stanie żyć bez niego to nie raczyłaś zmienić jego przekonania o aktualności tamtych ohydnych słów, bo nie mogłaś znaleźć w sobie tyle tupetu by nagle zawołać „Hej! Już mogę i chcę! Choć!” Tylko tak wisiało i utonąć nie mogło. I teraz za późno.

A przecież masz tupet. Ty wstrętna babo, obrzydliwa, bezczelna, tchórzliwa… Igrasz sobie z uczuciami. Teraz igrają z tobą.

Permanentnie stracona sprawa. Po raz kolejny?

 

A wczoraj usłyszałam: „On jest jak taki rycerz! Będzie trwał i czekał na ciebie, choćby nie wiem co…”

I wczoraj powiedziałam: „Jeszcze nigdy nikt mnie nie zostawił. Nie dostałam kopa. A przydałoby mi się.”

I masz! Na zawołanie. Jeszcze tego samego dnia.

A wszystko to na własne życzenie.

 

Ale dlaczego w takim razie.. Skąd to jego zachowanie?...

Może zbyt szybko wyciągam wnioski? Niedługo utopię się w tych żałosnych rozważaniach.

Nie łatwo na nowo zrozumieć Rycerza. Grunt, że siebie zrozumiałam a zajęło mi to… szmat czasu.

 

Pora się przyzwyczaić. Organizm ostatnio reaguje w parze z psychiką.

Zadziwiające, że zdolna jestem do takiego uczucia.

I sam ten fakt mnie cieszy. Ale myśl że może być inna…

 

(tu następuje puste miejsce po słowach napisanych ale nie możliwych do patrzenia na)

nie do opisania i nie do wyobrażenia nie do przejścia

 

Mimo to gdybym mogła cofnąć czas i tak nie postępowałabym inaczej. Znam słuszność owych kroków. I nie dowiedziałabym się tego, co wiem teraz.

Taki już nasz los. Permanentna, choć zmienna, przeszkoda na drodze.

 

I zdecydowałam się, jednak, ostatni raz, żeby nie żałować… i wysłałam tego pieprzonego esemesa. I dostałam odpowiedź. I jeszcze raz i następny. I nadzieję.

 

1984 : :
14 marca 2004, 19:28
o nie, Anaś, ja zbyt wybredna jestem na taką matkę... może niestety.
anarchy
14 marca 2004, 19:17
To taka nadzieja matka głupich, czy może nadzieja pozwalająca przeżyć dzień następny. huh?
teraz ja się kajam, daruj me un
14 marca 2004, 13:48
no i również smacznego!
14 marca 2004, 13:47
Stachu, są sprawy trochę bardziej skomplikowane niż schemat "jeśli chce to sie odezwie". z lekka wyprowadziło mnie to z równowagi bo do cholery czy ty masz pojęcie jak i czy ja się staram, poza tym czy powinnam czy nie mogę i o setce innych aspektów tej sprawy? nie. ale zjeść zjadłam. i po raz pierwszy postanowiłam nie żałować, Harley również pozdrawiam.
kajam się
14 marca 2004, 13:32
Nie doczytałem "dostałam odpowiedź", co sprawiło że wydawało mi się, iż Marcycha zasypuje swojego wybranka jakąś nachalną serią esemesów. W tej sytuacji mój poprzedni komentarz mogę podtrzymać tylko w jego ostatnim fragmencie. Konkretnie w ostatnim zdaniu, no bo przecież nigdy nie zaszkodzi wrzucić coś na ruszt. Smacznego !
14 marca 2004, 11:14
Kontestator proponuje grę (mam nadzieje, że dobrze zrozumiałam Jego komentarz). Miłość, to nie poker. Dobrze, że wysłałas tego pieprzonego esemesa. To jest sposób na to żeby nie żałować. Pozdrawiam.
14 marca 2004, 01:32
Z doświadczenia wiem, że jak się dziewczyna za bardzo stara to daje to efekt odwrotny od zamierzonego (tzn. z chłopakami też tak czasem jest, ale u dziewczyn to jest tak prawie zawsze). W ogóle, jeżeli on Cię chce to się odezwie tak czy siak, a jak nie to przecież nie ma niczego zlego w odrobinie psychicznego cierpienia (właśnie sobie Vanilla Sky oglądłem, i tak jakoś mnie naszło). Zjedz coś.

Dodaj komentarz