(pod)zwyczajność
Komentarze: 5
Nie trzeba mi wiele do szczęścia. Nie przeszkadza mi permanentny brak kasy. Szczerzę się na widok dziesięciu stopni na termometrze. Kolacja i dobry film to spełnienie marzeń. Niespodziewane nazwanie mnie ciałem niebieskim występującym gdzieś w odległym wszechświecie rozpromienia na dłużej. Mam łóżko, ciepły pokój, głowę i głośniki. Mam bilet i oczy. I nie chcę nigdy więcej niż mogę dostać. Nie ma to nic wspólnego z ambicją, żebyśmy się dobrze rozumieli. Nie znoszę ambicji, bo to ona zniszczyła to co wydawało się odporne na wszelkie niemetale...
Moje niewymaganie nie dotyczy dążeń a raczej ich spełnienia. Nie... To jednak dotyczy moich dążeń. I właśnie wszystko, co uda się osiągnąć cieszy ogromnie. Wiem, że niewspółmiernie do ludzi otaczających. Narzekają, marudzą choć niejednokrotnie mają więcej niż ja.
A jednak czegoś nie mają.
Nie mają walizy doświadczeń. Złych i dobrych. Tych złych, które teraz wydają się dobre. I dobrych, w które trudno aż uwierzyć. Nie mają pojęcia, co znaczy żyć. Bo żyją oczekiwaniami. Wyimaginowanymi i nie wprost proporcjonalnymi do poświęcenia, jakie czynią w ich kierunku.
Bez celu obijają się ze wschodu na zachód, marudzą kiedy trzeba, marudzą kiedy nic nie trzeba. Poza ubogim życiem mają ubogie myśli. Czas na nich. I na ich własne ręce. Jak można tak bardzo osierocać własne życie?!
I są tacy, którzy nie lubią mnie za tą radość. Bo pewnie muszę mieć Bóg-wie-co skoro uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Bo mam lepiej/więcej/bardziej niż oni skoro taka radosna. Bo oni tacy nie są....
Jestem nieskromna?
Jestem szczęśliwa.
Dodaj komentarz