Wczoraj wydawalo mi się, że potrzebuję spowiedzi. W celu doświadczenia tej niewątpliwej rozkoszy duchowej, udalam się do wiadomej instytucji... I cóż tam na mnie czekalo? Kolejna niespodzianka ze strony szanownych istot duchownych (a tak chcialam zapomnieć zdarzenie sprzed dwóch dni i na nowo otworzyć swe dziewczęce serduszko dla tzw. Bozi...)... Klęczę więc, oczyszczam swe sumienie, wywalam z siebie wszystko, zaczynam mówić nawet o zwątpieniu, coraz bardziej się otwieram, mówię jak bardzo slabnie moja wiara, co czuję i co myślę o Bogu, gdy Ten zabija kogoś, kto powinien żyć... Kończę. Czekam. Cisza. Hmmm... Pewnie się zastanawia, co mi powiedzieć...hmmm...a może za ostro to wszystko mówilam...hmmm... Pewnie nawet nie da mi rozgrzeszenia...hmmm... na pewno porozmawia ze mną! Tak. Wytlumaczy, pozwoli zrozumieć, przywróci wiarę w Boga! Czekam. Nagle zawartość konfesjonalu (w postaci księdza oczywiście) jakby drgnęla. „To już wszystko?”- pyta Zawartość. Yyyyyyy. „Tak”. „Jako pokutę odmów dziesiątkę różańca w intencji chorych i cierpiących, dobrze?” Yyyyyyyy? Zawartość prostuje się, szepce coś pod nosem. Co dostrzegam, oslupialym co prawda, ale sprawnym wzrokiem? Aparat sluchowy w uchu Zawartości. Zawartości zresztą bardzo wiekowej... Odchodzę. Lżej mi?
Dodaj komentarz