Archiwum kwiecień 2003, strona 2


kwi 21 2003 Bez tytułu
Komentarze: 4
Jak na maturzystkę przystało zaczynam się uczyć. Niedugo. I jak na maturzystkę przystało będę teraz pisać o kochanej swej szkole, o serdecznych przyjaciołach jakich w niej poznałam i o tęsknocie za nimi jaka wielkimi krokami nadciąga już w miarę upływu dni. Otóż zostały trzy dni mojej bytności w tej najlepszej z instytucji. Nie zdołaliśmy oczywiście wytrwać w pozorach do końca. Nie dalej jak w środę wygarnąwszy sobie wreszcie wszystko, co kumulowało się w nas przez cztery lata od razu zrobiło się lżej. Pożarli się wszyscy ze wszystkimi, wrzeszcząc na siebie i zabijając się wzrokiem pełnym szczerej nienawiści. Nastrojowo było. W istocie.

Polonista przyrównał mnie ostatnio do Apolinarego Kujawskiego z „Początku” Szczypiorskiego. Natchnionym głosem analizując mnie i moją powierzchowność stwierdził, że jestem taaaka poważna, spokojna... Klasa na te słowa wybuchnąwszy gromkim śmiechem, ze zdziwieniem pyta jak to? Ja? Szalona wieczna optymistka- poważna? Bzdura! A gdyby tak zastanowić się nad tym co mówił... Może patrząc na mnie, od czasu do czasu czytając to co spłodzę (oczywiście nie tutaj) szanowny pan polonista wie o mnie więcej niż każdy kto lepiej mnie zna, niż ja sama... Apolinary według niego cechował się mądrością, która polegała na wychodzeniu naprzeciw szczęściu. Według jego filozofii trzeba robić swoje i wiedzieć, że szczęście nam się należy. Równocześnie jednak oswoić się z faktem, że to szczęście może nas pominąć. I że niby ja właśnie żyję według tejże filozofii, witając ładnie szczęście, nawet jeśli nawiedza przez pomyłkę. Zdolność akomodacji. Myślę sobie jednak, że był okres w moim życiu, gdy wydawało mi się że jestem zbyt szczęśliwa. Że za dużo szczęścia, że nie zasłużyłam... No więc jak to jest? Hrabia Fredro pisał swego czasu „ (...) O Boże! Jakżem biedny, że jestem szczęśliwy!” I w tym coś jest! Ale nie wiem co. Kropka.

A! Jeszcze jak na maturzystkę przystało jutro pojadę do Częstochowy błagać o łaskę dla spóĄnionych w działaniu. Chyba. Bo szkoła moja kochana działać zaczyna ostatnio według praw całkowitej anarchii, w związku z czym nie ma wyjazdu. „JedĄcie sobie na własną rękę” powiedziała dyrekcja dość umiarkowanie zatroskana. Nie miałam też próbnej matury, nie ma pielęgniarki, nie ma anglisty... jest za to grzyb na drugim piętrze. W końcu nie można cały czas jechać na renomie najlepszej szkoły. Wszystko się czasem kończy. Ale żeby tak drastycznie!? Najgorszemu wrogowi nie poleciłabym szkoły do której tak rozpaczliwie chciałam się dostać i do której, ku mojej dzisiejszej rozpaczy dostać mi się udało. Ale o czym to ja chciałam... A! O Częstochowie! No jakoś się jutro wpakujemy w pociąg i zobaczymy co tam w górach słychać. Małych bo małych, ale brzmi dumnie. Idę. Trzeba się ładnie przygotować do kolejnej porcyjki uśmiechów. Mokrego dnia życzę. 

 

1984 : :
kwi 21 2003 Bez tytułu
Komentarze: 2

Ufff... Zaraz dostanę zmarszczek od regularnego obdarzania promiennym uśmiechem reszty użytkowników stołu. Uwielbiam takie zloty. Przyszli, zjedli i poszli. Zaraz znowu będą głodni. O!

1984 : :
kwi 19 2003 Bez tytułu
Komentarze: 18

Zimno mi.

 Pewnie, że jestem słaba. Zawsze byłam. A do tego jeszcze jakoś dziwnie ckliwa się zrobiłam. Już dwa razy ostatnimi czasy zdarzyło mi się uronić łezkę na filmie. W scenach oczywiście wyreżyserowanych w tej intencji, ale ja? Twarda zawsze byłam. Na filmach znaczy się. (Nie licząc „Tańcząc w ciemnościach” ale to jakieś trzy lata temu), bo w życiu to tak nie bardzo... Ale trzeba przyznać, że nawet jak już jestem w tym życiu miękka to jeśli sytuacja temu nie sprzyja lub jeśli po prostu nie chcę- zawsze potrafię to ukryć. Gdyby nie ta umiejętność... Ile razy musiałabym już rozbeczeć się prosto w twarz temu i owemu?!... Co to ja właściwie chciałam ? A, o filmach. Nie. To już zostało powiedziane. Wszystko zostało już sprzedane...

 A najlepsze są takie pomarszczone wisieńki nasiąknięte wiśnióweczką !

1984 : :
kwi 19 2003 Uwaga! Trąci banałem. W dodatku bez akapitów....
Komentarze: 3

Powiedziała mi dzisiaj, że nie chce już facetów. Ze miała jakiś dziwny okres w życiu, że teraz chciałaby tylko jednego. Kogoś... nie potrafiła sprecyzować... W końcu powiedziała tylko : « Kogoś, kto kochał by mnie tak, jak on ciebie... Tak bez końca, bez opamiętania, naprawdę, mocno... » Jest drugą osobą, która mi o tym mówi. A ja bezradnie uzmysławiam sobie, że to prawda. Że fakt, iż nie ma go już w moim sercu, nie znaczy że nie ma go też wiecie. Co gorsza nie znaczy też, że w jego sercu nie ma mnie. Bo jestem. I to widać. Jak na dłoni. No cóż mogłam zrobić ?! Ignorowałam te dwuznaczne gesty w każdej rozmowie, a każdą z nich traktowałam jako konieczność. Pozwiązkowy obowiązek. Chwilowy teatrzyk pod tytułem « I wszystko jednak może być dobrze ». Co jest teraz najgorsze ? Wyrzuty sumienia. Kiedy widzę ją. Tak. Nie będę się tłumaczyć, że nieświadomie, niechcący (paradoks)... Po prostu. Rozbiłam dwuletni związek. Ale nie prosiłam go o nic ! Niczego (dosłownie NICZEGO) nie zrobiłam w tym kierunku (no i jednak się tłumaczę...). Byłam zimna jak głaz, po to tylko żeby nie zepsuć, żeby nie zrobić nic głupiego, nic niewłaściwego... Przecież on też żyje, czuje... I zakochał się w zimnym głazie. Miałam przestać żyć ? Zniknąć ?! Kurwa ! Znowu... Teraz jej spojrzenie nie przeszywa mnie już tak bardzo. Oboje posmutnieli. Tym posępnym wzrokiem on patrzy na mnie... ona na niego. Paradoks. Mam go błagać żeby do niej wrócił? Żeby o mnie zapomniał... Warunkując chyba uprzednie zaprzestanie wszelkich procesów jego logicznego lub nielogicznego myślenia. Powiedziała mi: « On do niej nie wróci. Bo jesteś Ty... » ... Wobec tego nie chcę być. Nie chcę tak być. Wiedząc, że ciągle o mnie mysli, że męczy się... Przecież wiem że cierpi... Co mam zrobić ? Udawać ? Męczyć się przy jego boku ? Nie. Chociż tylke wiem. Wiem, że nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy nie ulegnę. Wydrukuję to sobie i będę czytać w chwilach wątpliwości. Kiedy będzie mi słabo, a on znów będzie przede mną. Cały dla mnie. Poczciwy, kochany... Na to juz nie pozwolę. By znowu szukać go wzrokiem. Wbrew wszystkiemu. Potrzebować go. Wbrew rozumowi. I nawet jeśli jak zwykle stanie nade mną. Nad swoim słonkiem. Złapie za ramiona... Nigdy nie ulegnę. Wbrew przyzwyczajeniu. Nie będę z nim. Wbrew wszystkiemu. Jak mam mu powiedzieć, jak mam wytłumaczyć ? Czy może nie tłumaczyć ? Jak zabronić ?! Wiem już gdzie w tym wszystkim moja wina. I to całkiem spora. (Abstrahując- nawet kiedy ufarbowała włosy, musiałam usłyszeć komentarz, że kobieta farbuje włosy kiedy cierpi i jest jej Ąle...) Ale oto moja wina tkwi zupełnie gdzie indziej (bo to że się facet zakochał nie znaczy że musi zostawiać swoją poprzednią ukochaną i całe swe wielkie serce oddawać obecnej... cholera, przecież to było takie piękne... a teraz jestem jak jakaś zimna k....)... Otóż. Nie wyjaśniłam. Nie wie chyba nawet co się stało. Nie wie dlaczego to był koniec. Jest jeszcze na tyle dziecinny, prostoduszny, bezkrytyczny że nie rozumie... Nie rozumie jak bardzo mógł zranić. Błohostka na której może tak bardzo zależeć. Jak może boleć zawód... Nie będzie więc tak, jak tego chciał. Jak sobie wszystko zaplanował. Nie będzie już tego cudu, nie będziemy najszczęśliwszymi istotami na świecie, nie będzie przeznaczenia, nie będzie niewiarygodnego szczęścia, nie urodzę mu dzieci, nie będę już musiała na niego patrzeć... Pieprzony dzieciak. Sprzedawca różowych okularów...... Co mogę zrobić teraz? „ZnaleĄć sobie faceta” wedle rad. Ok. Już idę. Wracam jak tylko znajdę, za jakąś godzinkę... A może powiedzieć, że jest ktoś inny, kto zaprząta moje myśli... Wtedy ten głupek zdolny jest ucieszyć się moim szczęściem i dalej wielbić swoją nimfę brzasku poranka. Może on po prostu potrzebuje obiektu westchnień? Dobrze. Ale niech zostawi go w spokoju. Przypomina mi to trochę sytuację Bmp. Jeśli zdarzyło mu się to przeczytać, to myśli pewnie o mnie najgorsze rzeczy. Rozbiła związek. Potem go zostawiła. Nie życzę jednak nikomu takiego bycia, które powoduje rozpad, takiego bycia, które nie może zaznać wreszcie normalnego szczęścia. Normalnego. Zwyczajnego. Po prostu. Przecież ja niczego od niego nie chciałam. Wpakował się w moje życie i sprawiał wrażenie, że nie mogę być szczęśliwsza... Ja chcę tylko najprościej najnormalniej w świecie. naprawdę.

1984 : :
kwi 19 2003 Poniższa niezaistaniała notka została...
Komentarze: 8

 

1984 : :