Archiwum 20 grudnia 2003


gru 20 2003 a czas... płynie jakby nigdy nic... nieskończony...
Komentarze: 7

 

Dopiero teraz poczułam. Tę magię. Kiedy ścieląc sobie łóżko postanowiłam nie zakładać jeszcze świeżej poszewki. Prześpię się w takiej niepowleczonej, zimnej i pachnącej wiatrem. Z zapachem zimy miesza się jeszcze kadzidło tlące się obok i cała ja. Kompozycja mlecznego żelu pod prysznic, szamponu owocowego, mleczka i kremu do twarzy, balsamu do ciała i kremu do stóp. Nie, nie czuję się jak pani na promocji w kosmetycznym. Czuję się jak małe szczęśliwe dziewczątko w pachnącej skórze dużej zagubionej kobiety, z kroplami wody skapującymi jeszcze z mokrych włosów i wspomnieniem ożywającym przy poczuciu tej magii. Wiele było już wigilii. Jedną spędziłam pod choinką czytając nowiutką encyklopedię, drugą przy choince bawiąc się tą czy inną lalką, trzecią kuląc się z zimna w cieniutkim śpiworze na twardej podłodze... Ale żadnych świąt nie pamiętam tak jak tych zeszłorocznych. Świąt... Przyznajmy otwarcie że najprzyjemniejsze jest tych kilka dni tuż przed świętami. Tych kilka dni, które zaczyna się właśnie od zdjęcia poszewki, od nagłego ataku czucia. Dom pełen był uśmiechu. W tym największa była moja jedna czwarta. Weszliśmy do domu i On zahaczył głową o dzwoneczek. Czerwona obwódka i szyszka w środku. Wisiał w przejściu. Girlandy ozdobione lampkami wisiały w przedpokoju i w kuchni, na szafce przy oknie leżały dwa pierniki czekające na polewę czekoladową. Ale mleczną, nie taką ciemną, deserową. Siostra w łazience farbowała sobie włosy. Wylazła z tą farbą i kiedy staliśmy tak w czułam, że niebezpiecznym byłoby poczuć jeszcze odrobinkę szczęścia więcej. Nie pamiętam czy jedliśmy bigos. Pamiętam jego kochaną spuszczoną głowę, kiedy siedział na podłodze i bawił się prezentem. Zaaferowany jak mały chłopiec. Usiadł tak śmiesznie. Nogi ułożył jak zatrzymany na chwilę rozbrykany tygrys. Przyniosłam mu herbatę z dobrze wyciśniętym plastrem cytryny i bez cukru. Co się działo potem... niezdolna jestem pamiętać.... Ten zapach przypomina też coroczne buszowanie po lśniących i pachnących meblach, upartych by zawsze być bliżej sufitu a zbyt daleko od podłogi. Raz znalazłyśmy prezenty. W szafce za firankami. Przerażone szybko zamknęłyśmy ją z powrotem. Przerażone że już wiemy co dostaniemy. W wisielczych nastrojach doczekałyśmy wigilii, bez szczególnego zainteresowania odpakowałyśmy prezenty, które okazały się być co prawda niebieskim materiałem i szarym pudełkiem, ale ujrzane w pośpiechu zinterpretowane zostalo to jako bluzka siostry i mój futrzasty konik. Dostałam niebieską sukienkę. A siostra walkmena. Leżałyśmy dziko szczęśliwe pod oknem gapiąc się w bombki i napychając orzeszkami. Słuchając walkmana z radością i nadzieją w kolorze sukienki. Nie wspomnę już ile surowego ciasta pochłonęło moje wnętrze błądzące po kuchni w chwilach najbardziej tego wartych... I co czułam kiedy rok temu wracałam o pierwszej z Pasterki. Biegałam w minus piętnastostopniowym mrozie obok ciemnego lasu, pod księżycem i niemalże nad ziemią... Jak mama zawsze hurtowo obierała pomarańcze, po które wyciągały się cztery małe i dwie duże łapy. I babcia, która na każdej wigilii powtarzała ze łzami w oczach że dożyła kolejnej, ale czy rok wytrzyma to jeszcze nie wie... I kot jadł z nami opłatek. I miałam zawsze pretensje do mamy, kiedy siedziałyśmy “w nogach” ich łóżka zapatrzone w któregoś z kolei pasjonującego przecież “Kevina samego wy...” a ona ni stąd ni zowąd po prostu sobie zasypiała! Na takim filmie! Którejś wigilii siostra była rozpaczliwie zakochana i kwiliła w poduszkę... Którejś też spadła na nią choinka. I gwiazdy nie było kiedyś. I pamiętam zakupy jakie On musiał zrobić. Chleb i żelatyna. Było już późno więc zostawało tylko Tesco. I kwiaty zwiędły. I za cztery dni wigilia. Ale teraz już przeschły mi włosy.

 

1984 : :