Archiwum 28 marca 2004


mar 28 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

Na balsam szkoda mi czasu. Szybki prysznic i wbijamy się w co trzeba. Ale stoi. Z pretensją unosi wieczko i w końcu ulegam a ten nachalny specyfik wymaga jeszcze rozprowadzania, wklepywania, masowania…

 

Prawą dłoń mam lodowatą, lewą czerwoną i bardzo ciepłą.

 

Próbuję właśnie despotę Otella podziwiać na kanale drugim. Akcja tak zasuwa, że między dwoma zerknięciami dałoby się spokojnie począć co najmniej jedno dziecko a na ekranie nadal niewiele uległoby zmianie. Operę tylko w teatrze!

 

I tak tracę życie. Na balsamy, na skróty, na notki, na szukanie sensu.

 

 

Złe przeczucia. Złe i głupie. Wtedy aż zachciewa się kłaść balsam, wcierać dziesięć minut, mnożyć warstwy, dokładać, wklepywać.

I tak nie widać rezultatów.

Ani wklepywania ani przeczuwania.

 

 

 

1984 : :
mar 28 2004 Bez tytułu
Komentarze: 3

All the accidents that happen
Follow the dot
Confidence makes sense
Only with you
You don't have to speak
I feel
Emotionaaaaaaaaaal landscapes
They puzzle me
Then the riddle gets solved and you push me up to this:

... state of emergencyyyyyyy...
... how beatuiful to be!...
... state of emergencyyyyyy...
... is where i want to be...

All that no-one sees
You see
What's inside of me
Every nerve that hurts you heal
Deep inside of me
You don't have to speak - i feel
Emotionaaaaaaaal landscapes
They puzzle me
Confuse

Then the riddle gets solved and you push me up to this:
... state of emergency...
... how beatuiful to be!...
... state of emergency...
... is where i want to be...

... state of emergency...

... state of emergency...

 

Bjork- "Joga"

 

 

1984 : :
mar 28 2004 Bez tytułu
Komentarze: 3

Czy jeśli trzymając twarz na jego dłoni miałam ochotę ją ucałować to już ze mną bardzo źle?

Zwyczajnie. Przyszedł, wypilim kawkę z mamuśką, pogadalim, poszlim... Obejżelim, szlim do dom na piechotę wśród chołoty wracającej z meczu, zagapilim się, wsiedlim, przyjechalim.

Zapoznawszy się z kuzynką chłopiec rozkoszny zajął się rozmową a ja zrobiłam mu kolację w którą to włożyłam serce, nerki i pół wątroby. Płuca też całe wyszły przez te westchnięcia. Pochłonął grzecznie i smakowicie. Rozciągnął swe zmężaniałe niewiedzieć kiedy ciało i był. I w końcu gdy uciekło już siedem autobusów jakaś nadludzka siła kazała nam się opamiętać.

- Mogę zadzwonić, napisać...?
- Musisz...


- Najrozsądniejsze co wczoraj zrobiłem to ta propozycja. Zważywszy na częstotliwość mojego posiadania Ciebie obawiałem się że następna okazja zdarzy się znowu za rok...


- Jeśli wytrzymam do poniedziałku...
- Nie wiem czy ja wytrzymam do poniedziałku...


I groził i denerwował się i w końcu klapsa dostałam za przepraszanie...

 

 

1984 : :