Archiwum maj 2003, strona 4


maj 16 2003 Bez tytułu
Komentarze: 10

Nie ma chyba istoty na tym padole, która by chociaż raz nie brała w swe łapki biedronki! O zwierze mi chodzi. Zawsze nadstawiało się palce a ona sama ufnie wchodziła i spacerowała po ręku. I dzisiaj chodziła jedna na balkonie. Oczywiście już jakby w odruchu bezwarunkowym wystawiłam dłoń przecinając jej drogę. Skręciła. I znowu. Do trzech razy sztuka. Nie chciała. Wniosek z tego taki, że albo biedronki nie ufają podstarzałym już dziewczętom , lub tez po prostu biedronki nowej generacji konsumpcyjnego społeczeństwa nie bawią się już w takie rzeczy. No bo cóż one z tego mają?

W końcu zaufała. Na chwilkę. I odleciała.

 

1984 : :
maj 15 2003 Bez tytułu
Komentarze: 5

Słyszeliście najświeższe nowinki? Otóż 1984 jest genialna,  zajebista, fenomenalna, cholernie szczęśliwa i skromna niesłychanie!

... razem dziesięć i chyba umrę ze szczęścia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Z chęcią złapałabym tego słowika. Uczesała grzyweczkę i posadziła na parapecie. Czy mogę chcieć go na prywatny użytek? Żeby śpiewał tylko dla mnie?

Nie. I nie chcę.

Pośpiewam sobie sama.

1984 : :
maj 14 2003 Bez tytułu
Komentarze: 3

Potrzebuję czegoś nowego. Nowego, nowego, nowego, nowe... Owego nowego. Nowego. Noego. Nowego. Nowego. Nowego. Ego.

1984 : :
maj 14 2003 Bez tytułu
Komentarze: 5

Dlaczego ludzie boją się deszczu? I burz? Otóż trzeba wam wiedzieć, że nie z uwagi na pioruny, błyskawice i grzmoty... Odpowiedź poznałam wczoraj stojąc na przystanku w towarzystwie słupa jedynie i żadnego nawet daszku. No jeszcze jedno nędzne drzewko było ale z niego się lało jeszcze bardziej niż ze mnie, bo ono ma tysiące liści z których leje się osobno a mnie wszystkie włosy zbiły się w jedno mokre coś i leciało jednym strumykiem. Do rzeczy. Więc gdy tak sobie moknęliśmy (z tym słupem ma się rozumieć) to wszyscy do koła biegli w panice albo ukrywali się wystraszeni gdzie kto mógł. Jeśli już jednak musieli się ruszyć, chcieć wrócić do domu a nie tak stać i się bać to... zakładali sobie reklamówy na głowy! No myślałam że tam padnę a słup ze mną (bo się polubiliśmy)! Torebki, siateczki, jednorazówy... (gazet nie było sensu- 30 sekunt i znikaly, zreszta pewnie im szkoda bylo stracić 3 zloty). Są tacy słabi, znikomi, chwilowi... I boją się wody. Boją się o fryzury, o ubrania, o makijaż... Powinni wobec tego bać się również podmuchu wiartu, powinni bać się Boga, bać się końca, bać się żyć, powinni...

1984 : :
maj 13 2003 Bez tytułu
Komentarze: 6

Już wiem! To wszystko przez przedszkole! Tam się ludzie ze sobą integrują, żyją sobie razem a ja co? Zrujnowałam sobie życie! Otóż będąc małym szczerbatym stworzeniem również chodziłam do przedszkola! Bite trzy tygodnie! I o dziwo okazuje się, że za mało... Teraz jestem inna niż Zintegrowani i nie bawi mnie ich towarzystwo. Przepraszam ewentualnych czytających, za moją monotematyczność, ale głupota paradoksalnych związków międzyludzkich zalazła mi ostatnio za skórę.
Wracając do mojej niedługiej aczkolwiek pamiętnej edukacji przedszkolnej. Dzieciak niereformowany chciałoby się rzec... Moja buntownicza natura nie mogła znieść codziennego leżenia pokotem na brudnych leżakach i tęsknoty za parkiem znajdującym się tuż obok przeplatanej rozgoryczeniem i niezrozumieniem świata i jego sensu (jako że owo leżakowanie czy tez całą  instytucję przedszkola uznawałam wtedy za cały swój świat- jak już się poświęcać to bez reszty!).

A kiedy jeszcze wmuszali we mnie pokarm różnych postaci i w reakcji na moją odmowę robili się coraz bardziej agresywni, ja w najlepsze wybuchałam sobie płaczem. Wyłam tak i wyłam... A jak już sił mi brakowało ( i powietrza) zaczynałam się dusić w tej rozpaczy. Wtedy brali mnie (pisząc ONI cały czas mam na myśli chyba jakieś nogi, pewna nie jestem. Tak jak na kreskówkach. Nie ważne kto, ważne że podły bo niszczy cały nasz małoletni światopogląd), zatem brali mnie do okna, i kazali przestać płakać, łkać, zawodzić, rozpaczać, czy co tam jeszcze... Nie da się ukryć że powiew świeżego powietrza dochodzącego z upragnionego parku pełnego kasztanów sprawiał, że zwykle łaskawie się uciszałam. Ale oczywiście w konsekwencji tego namiaru świeżego tlenu w miejscu na ogół go pozbawionym, zapadłam w końcu na jakieś niewielkie przeziębionko.

Tak więc kolejny tydzień (z trzech) spędziłam w domu z babcią. Kiedy wróciłam do leżakolandii nie mogłam przecież tego tak zostawić i narazić siebie i Ich na nerwy i cierpienia. Uruchomiwszy wyobraźnię stworzyłam chłopca o imieniu Marcin Ziółek, który miał znaczek z Papieżem. No wiecie znaczek... W szatni... Każdy jakiś miał. My walczyłyśmy o królewnę. Wy o samochody. Do rzeczy: naopowiadałam rodzicielce o potwornym łobuzie, Marcinie właśnie, który mnie bije i ciągnie za warkoczyk. Tyle. Serce matki nie pozwoli na taką zbrodnię... Babcia czytała mi bajki braci Grimm. Znałam je niemalże na pamięć! Niedawno do nich zajrzałam i stwierdzić muszę że są dziwnie makabryczne! Kolejny winowajca mojej odrębności!

1984 : :