Komentarze: 7
Przed snem, po śnie… atakuje ze wszech stron. I nie zrobiło chyba dnia przerwy od pamiętnego spotkania. Ostatniego. Takie sobie nieistotne oznaki istotnie niepokojące. Miesiąc temu widziałam go co chwila po każdej stronie ulicy, w tamtym tygodniu uporczywie wygrywał w dokonywanych konfrontacjach z pozostałymi, przedwczoraj skojarzył się z nim chleb, wczoraj zapach, dzisiaj przed oczyma stanęła ta polana... Zdarzyło się, że leżeliśmy obok siebie mimo szczerej nienawiści, jaką zwykliśmy wtedy się darzyć. Jakiś dzieciak polewał wszystkich wodą i uwziął się na mnie. Wtedy On, taki rozpostarty na trawie, obojętny w całej swojej rozciągłości burknął i pogonił małego. Wtedy pomyślałam, że ów stwór ma jednak coś z człowieka. To była chyba Przełęcz Kondracka. Dopiero po dwóch latach zaczęłam tolerowac jego obecność i uczucie fiknęło koziołka. Dziś biały płaski sygnał już na schodach wisiał i krzyczał ostrzegawczo. Zapobiegliwie zdjęłam łańcuszek, który od niego dostałam, bo gdyby zobaczył… I pierwsze co, zapytałam czy to przypadkiem nie dziś… I pierwsze co usłyszałam to sapnięcia i westchnięcia dziewcząt dokoła. „Był!” Serce. Mam serce i niewątpliwie przypomniało mu się żeby o sobie przypomnieć. I jakaś duszność. „…ale poszedł” Kubek. Mam w dłoni kubek a wrzątku lepiej nie rozlewać. Uśmiech. Mam zdolność uśmiechania się i zdrowy rozsądek, który każe mi zdolności tej użyć. Używam. I rzucam wyświechtanym „no i jak tam?”. „Prosił żeby Cię pozdrowić. Ale ładnie wyglądał…”. Znowu używam zdolności. I nóg. Więc żyje, wygląda, zdrowy- dzięki ci Ojcze! Dogania mnie jedno z dziewcząt, opowiada, że powiedziało mu gdzie jestem i co robię. Zastanowił się i powiedział żebym robiła dalej, nie będzie przerywał. „I poszedł.” Mam ciało i duszę, które obudziły się na raz i gwałtownie przejęły nade mną kontrolę. Zrobiłam okrążenie. Usiadłam. Straciłam apetyt pragnienie i chłopię, które zdarzyło mi się obdarzyć tym jednorazowym uczuciem. Mam silną wolę, która nie pozwala mi się rozklejać. Mam słabe serce, które nie znosi osierdziowego worka, żeber, tłuszczu ani skóry, które nie pozwalają mu się wyrwać, kiedy tak bardzo musi... Ramię, które dało pocieszenie zyskało tylko ślad na koszuli i dezorientację w całej mojej pozornie jasnej do tej pory sytuacji. Więc wtedy to jednak nie był koniec?! Mam oczy, które przestały już patrzeć nie widząc. Ma gazetę, którą rzucam odwracając się na pięcie. Mam włosy, których gładzenie ma złagodzić, zmniejszyć… pomóc. Mam uszy, którymi słyszę dowcipy. I mam niewiarygodną pewność... Mam spóźniony refleks. Nie wiem czy kiedykolwiek mi wybaczy...
Ja wybaczyłam natychmiastowo, a jednak coś nie pozwalało tak po prostu przejść ponad tym. Odegrałam się? Zraniłam równie mocno, więc jesteśmy kwita… ?
Dlaczego nie chciał się ze mną widzieć? Usłyszałam pocieszenie, że przecież każdy zachowywałby takie pozory. Ja też.
On? Dostosowuje się. Skoro nie mogę to nie możemy. Skoro nie mógł to nie mogłam. Skoro nie możemy… to nic. Ale to jest. Irracjonalna sytuacja i racjonalne trwanie.
To nic że łazi po tym padole tuzin porządnych mężczyzn. To nic, że mam świadomość jak niezrównoważony, maniakalnie ambitny, zakłamany z niego egoista….
A jednak przerażająca jest myśl że tylko on jeden może iść ze mną ramię w ramię, wpasować się obok niczym jakiś pieprzony klocek, puzzel czy inne cholerstwo.
Niestety po tych klocuszkach mam już tylko opakowanie. Które krzyczy że pusto.