Żadne tam podniosłe chwile! Nic wielkiego. Sekundy.
Nagle największą przyjemność sprawia mi odtwarzanie ich przed oczyma. Widok jego koszuli w kratkę, powiększający się stopniowo do całej sylwetki i do idącego obok kolegi. To było na Rewolucji. Jechałam zatłoczonym autobusem i widziałam go z okna. Wtedy jeszcze nie dla mnie. Jeszcze obcy a już wywołał uśmiech. Równie szybko zduszony przez tłum współpasażerów. I niedostrzegane wtedy problemy! Tyle przeszkód, tyle niewykonalnych ruchów, tyle niedozwolonych posunięć, tyle wątpliwości… a wcale ich nie było!
Teraz każda głupota urasta do problemu wielkości słonia.
Wiecie czy się różni słoń od szafy? Szafę można zasłonić a słonia zaszafić się nie da.
Teraz można się śmiać. Byle nie za długo bo wam powietrza zabraknie, zrobicie się czerwoni i mało atrakcyjni dla płci przeciwnej a to, jak wiadomo, było by niedopuszczalne ani przez chwilę.
No. Więc zamykam znów oczy i znów omijam te uniesienia, które powinny być najmilszym wspomnieniem. A nie są. Bo są sekundy.
Wystawa sklepowa, przy której przystanęłam oglądając buty, cofnął się wtedy po mnie parę kroków i wtedy pierwszy raz objął tym długim silnym elektryzującym jak gdyby ramieniem. Zamknął wszechświat.
I kiedy nachuchał na szybę a potem oparł się czołem zostawiając ślad
I kiedy stał w kuchni odziany w niebieskie rękawice mieszając zawartość garnuszka
I kiedy przez niego płakałam
I kiedy robił mostek i wyszło mu na wierzch owłosione podbrzusze
I kiedy całował każdy palec mojej dłoni
I kiedy nie byłam w stanie pamiętać czegokolwiek
W niedzielę jego imię znów wyświetliło się na ekranie telefonu. Przez chwilę bałam się odebrać. I nagle zrobiło się jak kiedyś… Może nawet lepiej. Bo mniej metafizycznie a bardziej ludzko.
Tylko znów nie mogłam zasnąć.
I can’t live with or without you
Dziś moje imię wyświetliło się u niego. I vice versa.
Usłyszałam od “zorientowanej w sytuacji”: “Ehh…. Jak Tobie byłoby z nim dobrze! …ale i ciężko, zresztą wiesz… sama jesteś nieuporządkowana a tu jeszcze taki on…”
Wiem, że nie byłoby leciutko. Ale to co czuje redukuje każdy ciężar…
Nie chcę robić z siebie matki miłosierdzia, która poświęca się dla Niego. Nie potrafiłam nie dawno się poświęcić- zmusić do uczucia dla dobra dobrego człowieka. A ten szaleniec irracjonalnie przyciąga i chce uwięzić i chcę dać się więzić.
„żaden wróg
nigdy więcej nie powie mi
co warto znosić dla chwil”
Jakim kosztem?
To chyba nie ważne. I uwierzyć w to nie mogę.
Decyzja? Czy mogę o czymkolwiek teraz zdecydować?
Boję się. To przede wszystkim. Powiedzmy, że wdepniemy kolejny raz do tej samej rzeki. I co jeśli znowu zapragnę suchego lądu? Faktem jest, że w tej wodzie czuję się już pewniej a i atrakcje plaży już tak nie kuszą, ale cholera mnie tam wie.
„Skoczył kot a za kotem pies za nim koń a za koniem ja
Nie ma Cię
Samobójczy pęd”
Miałam pisać żeby sobie pomóc. I pisałam, ale nie napisałam.