Archiwum kwiecień 2004


kwi 29 2004 świat (bez) dobrgo smaku
Komentarze: 4

 

 

 

Słuchać już nie mogę. Wyłączam radio i upinam włosy w ciszy. Żałuje, bo coś może mnie ominąć.

Ciągle czuję się głupia. Kiedy ktoś zadaje trudniejsze pytanie nie szukam odpowiedzi tylko zastanawiam się czy ją znam.

Niewiara w siebie. Uzasadniona, choć podobno zupełnie bezpodstawna.

Zbyt duża samoświadomość. Ale też innych. Dlatego mimo wszystko znam swoją wartość.

Na ulicę wychodzę z uśmiechem w oczach. Potem tego uśmiechu szukam w oczach drugich. Jak nie ma to wrzucam niepostrzeżenie. Uchem. Rozmowa ważniejsza od porannej kawy…

 

A przed nią wywnętrzam się calusieńka. Rozumie i w tym tylko rzecz. Interpretuje. Pomaga nie robiąc nic.

Ale i szkodzi. Dziś krótkie spięcie przed cepelią. Odważyłam się nie zgodzić z jej stwierdzeniem jakoby mój mężczyzna nie był do końca normalny. Można raz, dwa, ale nie co dzień! Nie co dzień, do diabła, można tolerować niby to żarcik, niby to śmieszną uwagę. Owszem, tego uczucia nie zniszczy (już) byle głupstwo, ale nie należy kusić losu. Jak rycerz stanęłam więc w obronie Księcia, po czym piękna do mnie uderza z pytaniem: „Głodna?” Konsternacja. „… Bo tak kąsasz dziś”… Trafiło. Potok słów. I zalew z drugiej strony. Sadząc wielkie kroki znowu mówiła, mówiła mówiła mówiła... domorosły filozof z typu wiecznie szufladkujących... Trafiło tylko jedno. „Znajdź normalnego to pogadamy”. Bo nie znalazła i znaleźć nie może.

 

Cisza.

Męcząca cisza zapadła trzy razy. Ta poranna bez radia serwowana była jako przystawka.

 

Kiedy trafiło.

Kiedy ze znajomego ohydnie wylazło prawdziwe „ja”.

Kiedy wróciła mama.

 

Pierwszą z trudem przerwałyśmy jako że czekał nas dłuższy pobyt na ławce w parku, do której siłą rzeczy dotarłyśmy w tej ciszy, mimo że wyruszałyśmy jeszcze brzękliwe. 

Druga wyjątkowo śmierdząca i ohydna krążyła w powietrzu jeszcze długi czas. Nie minie. Nie przerwę jej bo przerwać nie chcę.

Krótkotrwałość trzeciej przyniosła ulgę. Nie ja musiałam ją przerywać a i tak przerwana została w dobrym stylu.

 

Spokoju…

Rozpuszczam włosy już bez uśmiechu w oczach.

 

 

1984 : :
kwi 25 2004 miscellaneous senses
Komentarze: 10

 

 

 

A chuj! Jak mi się chce jeść to jem, jak chce mi się śpiewać arię operową to wyję w niebogłosy, jak chce mi się być nieprzyzwoitą to jestem, jak chce mi się pisać to piszę.

A jak jest o czym to nie wiem jak to wyrazić.

Jest wyjątkowo. Spokojnie. Błogo.

I dużo.

Zależy, od której strony by na to spojrzeć.

Mama: Nareszcie jest tak jak być powinno. Nareszcie...

Doktor habilitowany profesor nadzwyczajny: I co ona się tak szczerzy?

Tata: No a ożeni się z nią?

Miller: Są sprawy, które należy bezwzględnie dokończyć.

Uczeń: Czwartek? Piątek? I niedziela.

Ona: Ja już Cię tak kocham i tak się przyzwyczaiłam, że nie mogę żyć i poruszać się bez Ciebie. Nie obchodzi mnie… daj rękę, chodź, idziemy!

Siostra: Nie mam czasu.

On: Należy nam się tydzień zapomnienia.

Ja: Kocham.

 

 

I kocham ten moment. Mocno przydepnąć, delikatnie położyć dłoń, lekko przesunąć i popchnąć myśląc jak sprawnie mi to idzie, jakbym robiła to wcześniej miliony razy. I unoszę nogę… I to małe ciepłe zmechanizowane pomieszczenie zaczyna się poruszać. I robi to tak sprawnie jakby poruszało się pod moją nóżką już miliony razy. I sunie. Uwielbiam. Pasjami… Nie wiem, czego to dowodzi. Możliwe, że moich władczych zapędów do kierowania czymkolwiek innym niż mną samą.

 

A na to licencję już mam. Po właśnie zakończonej rozmowie z rodzicami motywacja trochę podrosła. Bo byłam zrezygnowałam*. I oznajmiłam już wszystkim ową rezygnację. Ale teraz dźwięczą słowa rozmaitych dobrze życzących, wypowiedziane mimochodem… Dlaczego? Dałabyś radę. Nie, to nie było bez sensu…. No pewnie, to może za rok…

I znowu zamknięcie. Od wewnątrz.

Udowodnię!

W uszach brzęczy frazes. Brać sprawy w swoje ręce.

Ale ciii...

 

 

 

 

*petycyjka o przywrócenie czasu zaprzeszłego do użytku powszechnego?

 

 

 

1984 : :
kwi 24 2004 You gave me life, now show me how to live.......
Komentarze: 3

                               

 

 

                          ?              

                              

 

 

Do napisania noty podejście piąte. Nieudane.

Postulat odrzucony z powodu zbyt małej zawartości zamierzonego przekazu w przekazie uzyskanym.

I w trosce o narażonych na odbiór.

 

 

1984 : :
kwi 20 2004 Bez tytułu
Komentarze: 10

Bym coś napisała ale nie mam czasu. Ciągle ktoś przewija się przez dom. Ciągle robię herbatkę, kawkę, sprzątam kurz spod nóżek niemalże…Gdzieś wsiadam, jadę i wysiadam, ewentualnie wsiadam, prowadzę i wypełzam. Ciągle zmywam i od nowa maluje paznokcie i o dziwo wciąż widzę w tym sens. Wciąż też wierzę, że osiągnę swój cel przeładowany kumulowaną gdzieś dotychczas głęboko ambicją, więc tonę w książkach w każdej wolnej chwili, która tak naprawdę nigdy do końca wolna nie jest, bo ciągle ukradziona innemu zajęciu, które czeka w kolejce. A kolejka końca nie ma i wciąż jakieś nowe cudo się ustawia. Wszyscy mnie teraz kochają, wszystko jest idealnie, jestem spełniona, uśmiechnięta, piękna i imponująco zadziwiająca. I skromna. Często dzwoni telefon, częściej niż zwykle topię się we wnętrzu czyjejś psychiki. Biegam. Wpadam w dziury. Naprawiam swoje stopy i znów i wciąż. Pracujemy już nawet w niedzielę. W podróży w poniedziałki. We wtorki o siebie dbamy. W środy pokazujemy się publicznie. W czwartki poszerzamy horyzonty. W piątki odkrywamy nowe smaki. W soboty ulegamy namowom. W niedziele wierzymy.

Bym coś napisała ale nie mam        .

 

 

 

1984 : :
kwi 19 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

Na dnie torby znalazła się maleńka aluzja. Zignorowałam.

Czas płynął równolegle do moich myśli więc mogłam spokojnie zaniechać rozważań.

I nawet kiedy na horyzoncie pojawiło się rozwidlenie poddałam się nurtowi. Taki bezwład jest o dziwo niebiańsko przyjemny. Do czasu kiedy mapa przechodząca z rąk do rąk nie spada na głowę celując w zamknięte dłonie. A jednak ścisnęły mocno i teraz ten szlak nie daje o sobie zapomnieć. „Do przebycia” Zgodnie ze wskazówkami. I ściśle trzymając się wytyczonej trasy.

Wyjęłam aluzję z torby.

Przeczytałam napis. Powąchałam. Była śliska. Przedarłam na pół. Nie myśląc. Wyrzuciłam przez okno.

Nie myśląc, nie analizując.

Nie musiałam starać się nie myśleć. Po prostu samo się przestało. Zachowawczo.

Torba nadal stoi przy stosie książek. Ohydna.

 

 

 

 

1984 : :