Komentarze: 4
Słuchać już nie mogę. Wyłączam radio i upinam włosy w ciszy. Żałuje, bo coś może mnie ominąć.
Ciągle czuję się głupia. Kiedy ktoś zadaje trudniejsze pytanie nie szukam odpowiedzi tylko zastanawiam się czy ją znam.
Niewiara w siebie. Uzasadniona, choć podobno zupełnie bezpodstawna.
Zbyt duża samoświadomość. Ale też innych. Dlatego mimo wszystko znam swoją wartość.
Na ulicę wychodzę z uśmiechem w oczach. Potem tego uśmiechu szukam w oczach drugich. Jak nie ma to wrzucam niepostrzeżenie. Uchem. Rozmowa ważniejsza od porannej kawy…
A przed nią wywnętrzam się calusieńka. Rozumie i w tym tylko rzecz. Interpretuje. Pomaga nie robiąc nic.
Ale i szkodzi. Dziś krótkie spięcie przed cepelią. Odważyłam się nie zgodzić z jej stwierdzeniem jakoby mój mężczyzna nie był do końca normalny. Można raz, dwa, ale nie co dzień! Nie co dzień, do diabła, można tolerować niby to żarcik, niby to śmieszną uwagę. Owszem, tego uczucia nie zniszczy (już) byle głupstwo, ale nie należy kusić losu. Jak rycerz stanęłam więc w obronie Księcia, po czym piękna do mnie uderza z pytaniem: „Głodna?” Konsternacja. „… Bo tak kąsasz dziś”… Trafiło. Potok słów. I zalew z drugiej strony. Sadząc wielkie kroki znowu mówiła, mówiła mówiła mówiła... domorosły filozof z typu wiecznie szufladkujących... Trafiło tylko jedno. „Znajdź normalnego to pogadamy”. Bo nie znalazła i znaleźć nie może.
Cisza.
Męcząca cisza zapadła trzy razy. Ta poranna bez radia serwowana była jako przystawka.
Kiedy trafiło.
Kiedy ze znajomego ohydnie wylazło prawdziwe „ja”.
Kiedy wróciła mama.
Pierwszą z trudem przerwałyśmy jako że czekał nas dłuższy pobyt na ławce w parku, do której siłą rzeczy dotarłyśmy w tej ciszy, mimo że wyruszałyśmy jeszcze brzękliwe.
Druga wyjątkowo śmierdząca i ohydna krążyła w powietrzu jeszcze długi czas. Nie minie. Nie przerwę jej bo przerwać nie chcę.
Krótkotrwałość trzeciej przyniosła ulgę. Nie ja musiałam ją przerywać a i tak przerwana została w dobrym stylu.
Spokoju…
Rozpuszczam włosy już bez uśmiechu w oczach.