Komentarze: 2
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
Ta muzyka mnie zabije. A jednak nie mogę się powstrzymać. Wspomnienia budzą się i zdają się hasać w jej rytm.
Tak jak on. Tak inaczej, tak po swojemu.
Te kocie ruchy… To nagłe wygięcie w przód, kiedy uderza bas, złamanie i nieprzewidziane uderzenie owładające całe ciało. Potem już tylko trans. Uniesienie. Ekstaza.
O, właśnie weszła mama powodując podskok mojego ciała na skrzypiącym krześle.
- Kochanie a sąsiedzi nie słyszą tej pięknej muzyczki, bo już po 23 jest…
- Heh, już ściszam… Mamo? Co znaczy pięknej? Podoba Ci się?- pytam z figlarnym błyskiem w oku.
- No, niezła jest!- słyszę ku swemu zdziwieniu i widzę ten sam błysk w oku osadzonym w ciepłym siedzisku zmarszczek.
Nie mogę tego wyłączyć. A działa źle.
Podobno mam ładne perfumy. Książe nie odczuwa żadnych różnic w zapachach. Łapie mnie katar. A wczoraj złapał mnie kanar, a właściwie kanarzyca. Dostałam mandat 110, 7 dni. Za chwilę wstanę i zacznę skakać albo tańczyć, bo cholernie mnie nosi. Marzę o drożdżówce, kawie i papierosie na śniadanie. Wiem, że dobrze jest tak jak jest teraz. Dlaczego więc tak ciągnie do tego co było i być nie może?
Dlaczego całe życie nie może być beztrosko i miło?
Nie radzę sobie. Tak tutaj, już przed ekranem…
Bo na ulicy, w windzie, na kawie, w łazience, w samochodzie i na papierosie radzę sobie doskonale. I nawet uśmiecham się. Może nawet za często. Kwestia wyrobienia sobie pewnych przyzwyczajeń.
Dobrze mi wśród ludzi. Potrzebuję tego teraz jak nigdy. Zwolenniczka samotności nagle nie potrafi usiedzieć pięciu minut w pokoju i nie zgubić sensu gdzieś pod łóżkiem, które zostało jedynym oparciem. Schować się pod kołdrę, zniknąć, uciec pod łóżko a jeszcze przedtem wynająć ekipę krasnoludków, co by po mnie posprzątała cały ten bałagan…
EKSPERYMENT.
„Boże jak ty dojrzałaś! Patrzyłam tak dzisiaj na Ciebie na wykładzie i wiesz… kąciki twoich ust były wygięte zupełnie w dół… postarzałaś się, bardzo…”
Siedziałyśmy w tych przepalonych kawą ścianach i przesiąkając zapachem rozmawiałyśmy tak samo jak trzy lata temu. A zupełnie inaczej.
Tyle tylko że tez o Księciu.
I o doświadczeniu. O jej pragnieniu. O związkach. O moim byciu adorowaną a jak gdyby podświadomie stale dążącą do wyjściowego stanu samotności.
Pamiętasz- pytam- jaka ja wtedy byłam w nim zakochana. Bez pamięci. Tak mocno że jak zakładał rękawiczki to rozsmakowywałam się w ich miękkości i chciałam przytulić do nich twarz, że jak trzymał rękę przy filiżance promieniowało z niej jakieś elektryczne ciepło, że jak krzyczał o swoich celach i ideałach to byłam z niego dumna.
A teraz.
A teraz gdy ma już te cele osiągnięte, gdy nadal, choć trochę cichszym, ułożonym głosem krzyczy o ideałach wzdycham ze znudzeniem bo już nie lubię pięknych słów. Może nie potrafię docenić.
Oczy otwarte. Na koncie chyba już wszystko poza morderstwem albo inną kradzieżą.
A teraz…? Zagubiona kobieta po przejściach.
„Ja pamiętam… Boże jakaś Ty wtedy była głupia!”
Kiedy teraz mówiłam jej o Tym, o tym że udało mi się z tego wyjść i zobaczyć jak to działa, jaki miało na mnie wpływ, ocenić, przyznać się… Ona nie skarciła, nie przeraziła się, nie oburzyła, nie zmartwiła o zdrowie, o poprawność… dotknęła ręką mojej głowy, pogłaskała, powiedziała że jestem mądra, bo sama to widzę. Bo potrafiłam sama sobie pomóc.
Pomogłam sobie. Chociaż według mnie wcale nie potrzebowałam pomocy.
Pomogłam sobie i chcę się tym chwalić. Tymczasem... Komu? Nie mogę mówić. Ciiii.
I dlatego obawiam się czy te zamknięte usta nie skierują znów do tych z którymi móżna o tym mówić. Czy zamknięte usta pozwolą na normalną rozmowę, na normalne bycie, na bliskość?
Porządek.
Na jak długo?
Nie mogę żyć wspomnieniami a teraźniejszość nie dorównuje.
Raz widzę swój błąd i żałuję. Raz widzę swój błąd i wiem, że nawet jeśli teraz żałuje, to gdyby cofnąć czas zrobiłabym dokładnie to samo.
Zraniłam go. Ich.
Nie nadaję się do życia, nie radzę sobie z nadmiarem ich miłości, nie radzę sobie ze swoim deficytem.
Teraz nieporadnie mogę wyobrażać sobie jak się czuje.
Nie wiem jak, chyba zupełnie przypadkiem decyzja została podjęta. Na pytanie czy nie mam nic przeciwko temu żeby przyjechał się pożegnać zebrałam się w sobie i szczerze odpowiedziałam, co myślę.
Nie chcę znowu chaosu, nie chcę stracić głowy i poddać się kompletnie emocjom. Cieszyć się chwilą trwającą jakieś trzy doby po czym zostać tak, bez niego, nie pasująca już do tego mojego dotychczasowego świata, bo znająca coś więcej, patrząca z otwartymi oczyma, zagubiona, nierozsądna… I tak czekać. Na kolejne trzy doby nieziemskiego uniesienia.
Już zdążyłam na nowo osiąść w tym moim ułożonym środowisku. Są normy. Już ich nie odrzucam bo nie mam siły na walkę z wiatrakami. Będę żyła poprawnie. Nie dlatego że muszę. Chyba już sama chcę. Bo muszę w środku.
„Uważaj, to bardzo zmienia osobowość”- brzmią w uszach słowa przyjaciela.
Powróciłaś do stanu sprzed awarii więc zostań i żyj godnie. KPW?
To nie jest tak ot po prostu.
Jest jeszcze To. I jest to złe. Wiem to doskonale a jednocześnie nie widzę w tym aż tak wiele złego… To dobre przyćmiewa. Ogłupia. Kusi. I wciąga.
I za każdym razem przez To wszystko inne traci sens. Nie chcę porządku, studiów, rodziny, nie liczą się dla mnie żadne wartości… Urodziło się marzenie. Właściwie in vitro. Podane jak na dłoni.
Nawet teraz To kusi mnie do tego stopnia, że ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego muszę być tu i żyć poprawnie…
Jak dalej żyć? I po co?
Permanentny brak sensu. Z braku tego kuszącego Zła.
Tak nieopisanie nieziemskiego…. Tak złego. I tak dobrego!