Archiwum luty 2005


lut 23 2005 Bez tytułu
Komentarze: 5

chciałoby się napisać że to wszystko nie ważne, że nie warto tak gonić... i tak myślę. a gonię nieustannie i żeby przypadkiem nie przystanąć bezczynnie co i rusz dokładam sobie bagażu i nadkładam drogi...

i same sukcesy.

po raz- spełniłam swoje odwieczne marzenie dotyczące tak zwanego powołania

po dwa- zdecydowałam się na to co wisiało w powietrzu i sprawia teraz wiele przyjemności.

po trzy- udowodniłam sobie i światu jak bardzo żałosna jest ta skorumpowana banda nabzdyczonych ludzików…

po cztery- powoli zaczyna wracać wiara

tyle. aż nadto jak na jeden miesiąc.

chciałoby się rzec że za dużo szczęścia.

chciałoby się szybko zripostować że zasłużyłam przetrwawszy tyle nieciekawych zawirowań i doświadczywszy tych kilka dosadnych kopniaków

chciałoby się usiąść i teraz to cudne wszystko jakoś sobie zorganizować ale zwykle kończy się na organizowaniu zorganizowania tego cudnego wszystkiego

chciałoby się wysiąść i nie brać w tym udziału.

krzyknąć powodzenia tym nieszczęsnym żołnierzykom i żyć normalnie a nie w stanie wojennym.

chciałoby się naprawić wszystko gdy tymczasem najtrudniej naprawić siebie. byle zacząć od siebie. tylko znów ten sam problem co z organizacją: chcę zacząć od naprawy siebie a kończy się na naprawianiu narzędzi naprawczych.

much ado abort nothing

 

1984 : :
lut 18 2005 planować ustalać projektować czyli czego...
Komentarze: 3

 

 

pamiętać muszę żeby nie przestawiać budzika i rozsądnie wstać raniutko, spokojnie wypić kawę i wziąć prysznic tak, żeby znów nie wybiegać z mokrymi włosami. daleka podróż. najpierw dwa ważne telefony. jednego z nich wolałabym nie musieć wykonać… zmieni dokumentnie całe moje życie…

potem już dworzec i w drogę. robię co do mnie należy po czym wracam na tenże sam dworzec do czekającego już ciepła ograniczonego dwoma ramionami. a potem to już tylko moja sprawa co z tym ciepłem zrobię…

spożytkuję odpowiednio.

 

 

 

 

1984 : :
lut 16 2005 Bez tytułu
Komentarze: 4

jak spał to przez chwilę odetchnął bardziej słyszalnie czyli chrapnął

miał skupioną minę

był ciepły

powodował mój debilny uśmiech

podrapał się lunatycko po nosie i sapnął

był niespokojny

byłam spokojna

 

 

nigdy nie lubiłam płakać przy kimś. chciałam być sama. absolutnie sama. ale on znowu mnie nie zostawił. standartowo.

 

- chcę być sama...

- ok, możesz byc sama ale ja będę z Tobą...

 

znowu był i był niezastąpiony. a ja miotałam się tak bo stres sięgnął dziś zenitu. nie wiedziałam już gdziecojakczemu…

 

musiał być już bardzo zdesperowany i zagubiony bo zjadł moją łzę. to znaczy niby że ją scałował ale nie oszukujmy się…

nazywajmy wreszcie rzeczy po imieniu!

 

miotając się i szalejąc:

- ja nic nie wiem… nic. nie wiem. nie wiem już nic….

- o, proszę… czyli pustka? nic zupełnie? zero? no to musimy zacząć od początku... będę uczył troglodytkę moją…

- a proszę

- hmm, dobry patent… wszystko przedstawię tak żeby mi pasowało i wyszkolę na kobietę idealną…

- a proszę

- hmmm… to musze zrobić nową ciebie…

 

 

 

 

 

1984 : :
lut 14 2005 Bez tytułu
Komentarze: 3

***

Rozgoryczenie sięga granic.

Zastanawia mnie, że mając do niego tak ogromny żal mam jednocześnie ogromną ochotę już go zobaczyć, wziąć za rękę i mówić. Słuchać. Potrzebuję tego.

I dzięki Ci za to Ojcze! Bo gdyby to moje nędzne dotychczas uczucie było tak nędzne jak sądziłam to w tym momencie nie byłoby już nas.

Wiele razy miało nas już nie być.

Odchodziłam, rozumiał.

Wracałam, wybaczał.

Uciekałam, gonił.

Odrzucałam, dawał.

Już wiem.

I nie znam go już… Zupełnie się gubię. Znowu.

I wiem że drzwi są otwarte, wiem że czeka Ktoś kto towarzyszyłby w ucieczce. I że ucieczka w to w tej chwili wydaje się być jedynym źródłem wytchnienia.

Ale wiem że to ucieczka bez końca.

Do kogo mogę mieć pretensje?! Przecież muszę je gdzieś ulokować.

„to nie ja zabijam Ciebie, to nie Ty zabijasz siebie…” 

 

Boli. Nie pomagają wspomagacze typu tabletki na uspokojenie, fajki, kąpiel, niemyślenie. Masakrycznie boli i masakrycznie się boję.

Wiem co by pomogło.

Nie wiem co robić. Znów muszę sama.

Czy kiedykolwiek nie musiałam?

 

we live as we dream. alone

 ***

 

No to co? Wyjścia są dwa. Będziemy teraz bardzo się męczyć żeby może w końcu odbudować równie mocne ściany tych całych NAS albo zostaniemy przyjaciółmi… Schemat. Znowu powielam schemat.

 

Niech Cię diabli. Po raz setny żałuję, że jesteś w moim życiu!

 

 

 ***

Oddam się pracy naukowej. I będę pisać ciekawsze noty, bo to zwierze pochłonęło większą część mojego dotychczasowego życia. A świat poza nim jest taki piękny. I szczery. Z nim nie ma muzyki, bo drażnią go dźwięki. Z nim nie liczy się nastrój, bo po co….

Boże, przestań. Co ty robisz? Co ja robię?

Nie mogę. Nie mogę zacząć o tym myśleć, bo to oznacza koniec. Zapomnij, przejdź do porządku dziennego, nie komplikuj sobie jak radzi drogi kolega.

 

Wierz w to, że jest inny niż jest. Tak twierdzi, zawsze twierdził. I ty tak twierdziłaś. A cóż że czyny świadczą o czymś innym. To Twój Książe. Twoja iluzja. Podana na siłę, bo przecież jak to?! Iluzji chce każdy. A JA NIE. Ale co tam. Miej. I męcz się.

 

 

Nie chce nic mówić, ale ja wiedziałam że tak będzie. Tylko jak się tego bałam to oczywiście każdy się dziwił… Taki Książe!? Co ty wydziwiasz, dziewczyno? Coś ty narobiła?!… Kurwa… Przecież ja zrobiłam w tym najgorszym błędzie najlepszą rzecz jaką mogłam. Uciekłam.

 

Nie potrzebna wcale mi taka miłość do krwi…

Wyje duszy każdy kant, wśród czterech ścian…

***

 

Już wróciłam. Właściwie niewiele się liczy ponad to co czuję. A czuję.

1984 : :
lut 14 2005 Bez tytułu
Komentarze: 3

Zabolało. Znowu to uczucie, że przecież to niemożliwe, bo to mój Książe… Po cholere tak przyzwyczajać do bajki?

To typowe dla moich zapisków. Po ekstremalnie przepełnionej miłością nocie musi zdarzyć się słowna lawina rozgoryczenia i żalu. Bo trudno mi go kochać. Uczę się. A kiedy już oswajam się i gotowa jestem, jak właśnie ostatnim czasem, po raz drugi w życiu oddać się calusieńka, wywrócić się na lewą stronę pokazując wnętrze… on zawodzi.

Nie wymagam zbyt wiele. To wiem.

To cały czas nade mną wisiało. Obawiałam się jak to jest z tym szacunkiem. Czy piękne słowa i szlachetne gesty świadczą o szacunku i tuszują każdy nietakt jaki może mu się z racji tej ogromnej miłości zdarzyć popełnić?

Wczoraj wylazło bardzo mało książęce zwierzątko.

Potem przepraszało bite pieć godzin.

Jasne że znowu usilnie próbowałam obrócić w żart bo gotów być poćwiartować się na moich oczach…

I o to chodziło. Ja go nie zdradziłam. Uciekałam wtedy dokładnie przed tym, tylko tłumaczyłam sobie że to był mój lęk. Wczoraj mój lęk znalazł rzeczywistą referencję.

Uciekłam-zdradziłam go z człowiekiem, który nigdy nie kreował się na kogoś kim nie jest. Którego proste słowa i gesty zaimponowały choć wszystkich dookoła przerażało że może mi zaimponować takie Nic.

Jasne że kocham. I będę kochać. Dochodzi do tego że to jeszcze ja go przepraszam i pocieszam…

Mam żal. Postaram się chociaż ciężko jeszcze się starać w takiej sytuacji.

Ale w koło jest wesoło.

Pociesza mnie tylko fakt że ciągle śpieszno mi na spotkanie z nim.

To uczucie którym cieszyłam się od tygodnia.

Szkoda że zawsze musimy tę miłość wystawiać na próbę. Jak nie on, to ja w rewanżu. Potem znowu ja, teraz on. I nie będzie tak że jesteśmy kwita. Teraz chociaż wreszcie jestem pewna. A czując tę siłę w sobie zniosę wszystko bo ciągle muszę wierzyć, może I wbrew nadzieji…

Pewnie że mogłabym się odwrócić na pięcie, uderzyć w twarz i nie słuchać że to nie tak. Nie, może nie byłoby mi go szkoda. Żałowałabym tych dni, tych zwierzeń i zbliżeń. Naruszenia mnie, od podszewki…

Ale nie. Dziś nadal odrzucam dwóch miłych chłopców. Nie myślę o nich i nie chcę dopuszczać do siebie takich myśli.

Przerażony, kiedy zrozumiał że moja zdrada-ucieczka miała całkiem konkretny powód zapytał tylko „Boże, skąd Ty miałaś na to wszystko siłę…”

Jest wściekły na siebie. A mnie to już chyba obojętne. Przełamałam kolejną barierę. Ostatnio jestem w tym mistrzynią. Stał się najbliższym mi człowiekiem. Bliższym niż rodzicielka nawet...

Nie po to znosiłam to wszystko. Nie po to wpadłam w bagno i nie po to ledwo z tego wyszłam z lekko naruszoną psychiką, nie mówiąc o zdrowiu, nie po to.. nie po to do diabła! Zrobiłam to dla Niego. Wybrałam właśnie Jego. I co?

 

To był właściwy wybór. I wiem że idealnie być nie mogło. Ale ja nie chcę wiele.

Nie powiem, tamto, jak to nazywam, bagno w które wpadłam po uszy nie było mniej szkodliwe niż cała ta górnolotna miłość. W tym walentynkowym nastroju życzę wszystkim mało miłości i dużo zdrowia psychicznego. Spełnienia mimo pozornego niespełnienia bo jakże wielką bzdurą jest myślec że nasze szczęście uzależnione jest w tak wielkim stopniu od nośnika narządów rozrodczych przeciwnego rodzaju.

 

1984 : :