Archiwum luty 2005, strona 1


lut 10 2005 wielki revival
Komentarze: 6

 

Spóźniłam się bo pomyliłam autobus. Wsiadłam w jakiś inny, umościłam się wygodnie na siedzonku tuż przy drzwiach i wpatrzona we własną rękawiczkę rozmyślałam o sile z jaką ujarzmia mnie jego miłość i jego ciało.

To potwornie silne i prawdziwe… Tęskno…. Brakuje mi jego grdyki, jego dłoni, jego mądrości, tej zażyłości... Kocha mnie. Rozumie i docenia. I ja wreszcie rozumiem i doceniam.

Wreszcie czuję to, co On. Wreszcie nie sprawdzam mu autobusu, nie nie mam czasu, nie mam nic innego do muszenia. Chcę żeby został, żeby siedział przy mnie i tak cholernie mocno był.

Fascynuje mnie każdym słowem, każdą myślą…

Zakochałam się dziś po raz sześćdziesiąty czwaty…

A tak naprawdę mam wrażenie jakby to co było wcześniej było złudzeniem. Jakbym dopiero dziś, dopiero teraz kochała go naprawdę. Wcześniej jakoś tak ledwo, bez przekonania. A teraz nie wyobrażam sobie…

A teraz oddaję całą siebie. Przestałam się bać.

Taka to siła, że śmiało można paść z wycieńczenia…

Jeśli ta miłość ma mnie wykończyć to umrę tak jak żyłam, mocno przytulona.

 

 

1984 : :
lut 09 2005 Bez tytułu
Komentarze: 7

Sesja jak zwykle była niebywałą przyjemnością. Lubię te chwile, kiedy siadamy razem, rozkładamy notatki i książki i ruszamy z kopyta tankując kawkę i inne doustne wspomagacze. Czuję wtedy że robię (wreszcie!) to, co powinnam i co należy. Czuję, że wreszcie jestem na właściwym miejscu. I że wreszcie zaczynam wiedzieć to czego moja nieponaglona ignorancja nigdy nie zapragnęła zgłębić.

Teraz już odsapując pomagam tym niewyrobionym i wyrabiam wreszcie siebie z powrotem do życia. Wydepilowałam dziś caluśkie swe ciało. To zawsze ogromny wyczyn dlatego mam prawo przeżywać sobie moje zwycięstwo nad bólem tak długo jak chce! Zazwyczaj trwa to chronicznie, aż, ani się obejrzę, a znów jestem wyposażona w przydatne na mroźną zimę futro…

Zabieram się też solidnie do kochania. Zaniedbywałam to chodzące cudo i najwyższy czas pokochać go trochę intensywniej, Wyjątkowo cieszy mnie jutrzejsze spotkanie. Naprawdę tęsknię! I będę się tym napawać tak długo jak zechcę. Nie często tak mocno tęskniłam. Dopiero teraz przestałam się bać.

No bo jak się bać czegoś co się właśnie pokonało? Przez ten strach zrobiłam tyle głupstw… Przez ten strach cały czas uciekałam. A teraz? Problem okazał się niezwykle mizerny i przyjemny w byciu rozwiązywanym.

Wzięłam się też (częściowo albo wręcz masowo w związku z owym wzmożonym kochaniem) za gotowanie. Najpierw zebrałam instrukcje tworzenia najsmaczniejszych dań najbliższych kobitek. Mam już swój dokument i po lekturze Harleyki aż kusi by nazwać go jakoś równie stylowo, na przykład „będę gotować.doc” czy też nawet w przypływie entuzjazmu „będę żoną.doc”…

Że dziś było trochę czasu na ploteczki mogłam utwierdzić się kolejny raz w przekonaniu jaka to ze mnie farciara.

I jak doskonale rozumie się to, co przeżyło się samemu.

Są dwa typy mężczyzn. Przynajmniej w życiu moim i w tych okolicznych.

Jest szarmancki i rozkochany dobry mężczyzna.

Jest też rozlazły i niedojrzały chłopiec.

Nic z tego nie wynika. Poza śmiesznym wnioskiem że często bardziej rozkochuje w sobie taki zobojętniały luzak dla którego trzeba robić czasem o wiele za dużo niż oddany i odpowiedzialny mężczyzna o którym to przecież panienki trąbią, że ma być, kochać, dzieci robić, pracować… A luzak? On nic nie musi. On ma tylko być.

W początkowych stadiach luzak często też bywa aseksualny. Albo się boi, albo ma problem, albo radzi sobie innymi sposobami…

Grunt że leży obok rozkochanej i stać go tylko na krótkie: „jak zasnę to mnie jebnij”.

Rozkochana mdleje z rozkoszy bo każde słowo takiego buca ma wartość większą niż nagrodzona Noblem książka jej ewentualnego rozkochanego amanta drugiego typu.

A ja rozumiem. Absolutnie. Taka łajza ujmuje niechęcią. Wyzywa. Bo jak nie chce to trzeba do diabła zrobić tak żeby chciał. Pokazać mu że chce! A potem jak już się pokaże można albo zostawić rozgoryczonego i już oswojonego... Albo tkwić w związku z nierozgarniętą niemową, śliniącym się imbecylem którego jedno słowo nie doprowadza już do orgazu intelektualnego i którego wnętrze nie pociąga już bo jak się okazuje ta tajemniczość nie była wcale kurtyną zasłaniającą przebogate złoża wartości. Kiedy się odsłania aż wieje chłodem. Pustka. To nie tak, że jest introwertykiem… Po prostu w tym upragnionym środku nie ma żadnego środka…. To że nie mówi nic nie znaczy że myśli, tylko uznał że nie warto wysilać sie i mówić, bo to oczywiste, że nie mówi choć mógłby powiedzieć aż tyle, że nie mówi takich głupot jak jego koledzy… On nie mówi bo nie i kropka. Żadnego w tym sekretu nie ma. I może lepiej żeby nie mówił...

Sieroty niezdolne do życia w społeczeństwie mają owszem swój świat. Ale nie jest to świat muzyki, sztuki i przebogatych zasobów wewnętrznych. Mają swój nierzeczywisty świat iluzji, złudzenia że żyją i są szczęśliwi a ukochana chemia daje tyle rozkoszy że nie myśli sie nawet o naturalnych sposobach na szczęście. Tyle rozkoszy daje ten stan, czy to alkohol, palenie, czy prochy... Czy nie więcej niż tendencyjny i przereklamowany seks!?!

Imbecyl ujmuje nawet te ceniące inteligencje i urok osobisty. Pokazuje że naturalny i prawdziwy (czyt. bekający, pierdzący, obrzydliwy) jest lepszy niż ten dbający o formy. Przecież formy zabijają autentyczność.

Zaprzeczam samej sobie bo pamiętam. Pogardzam samą sobą bo pamiętam. Cieszę się że pamiętam. Cieszę się że nie musze ani pamiętać ani zapomnieć.

Żałuję że ze swego przebogatej autopsji mogę skorzystać tylko ja sama….

Ale i ona się obudzi. Kiedy pukając do jego wnętrza odpowie jej głuche echo.

 

Napisałam że są dwa typy…

Nie.

Tego szarmanckiego one wciąż szukają...

Chyba że mają.

Od tych niedojrzałych uciekają. Nawet jak mają...

 

I czy nie ma dwóch typów miłości?

 

 

1984 : :
lut 08 2005 SEN
Komentarze: 2

 

Dość ważnym jest żeby przed pójściem spać dokładnie przetrzepać pościel, zerknąć pod poduchę i sprawdzić czy aby żaden upiorny zwierz nie dostał się tam skądkolwiek. Mam na myśli pająka. Stwór ten wyjątkowo mierzi całym swoim jestestwem. Przykleja się do ściany jak ohydna plama i powłóczy odnóżami jak gdyby osnuwając czarnym istnieniem całe swoje automatycznie zaplamione otoczenie.

Potem już mogę się położyć. Gaszę światło i sięgam po telefon. Ustawiam alarm. Później czytam jeszcze książęce wiadomości w celu utrwalenia tego, co doskonale znam już na pamięć.

Każda jego wiadomość mnie zaskakuje, zniewala, cieszy.

Zaskakuje mnie na każdym kroku. Jest spełnieniem marzeń. Pasuje i odpowiada w każdym calu. Do wszystkich moich schiz i odchyleń. Jest doskonały. Z każdym dniem jest nam ze sobą lepiej. I jeszcze nigdy nie skończyliśmy rozmawiać.

Kiedy już sobie westchnę i wyobrażę że przecież leży z tyłu i przytula mnie dłonią podtrzymującą żebra mogę zacząć układać się w podusi. Myślę jak dobrze, bezpiecznie i ciepło.

Rano budząc się trzeba przestawić alarm o pięć minut. Potem kolejne pięć, i następne… Tak mija pół godziny w trakcie którego śni się wszystko to co nie dzieje się na jawie. To co dziać by się mogło gdybym poszła inną drogą, to co dziać się będzie albo i nie…

Rano pająka już nie szukam bo opuszczam lokum więc mi nie zależy.

Rano jest ciepło, nie tak jak kiedyś. Chce mi się wstawać.

Kocham, bujam w obłokach, przekraczam bariery własnego strachu.

Wypełnia mnie całą, po brzegi. Wypełnia tak aż w tej pełni upadam, rozpływam się, tonę…

Już mogę iść spać, zanurzyć się w ten sen. Wsiadam do złego autobusu, nie jestem w stanie napisać przy nim esemesa, szczerzę się do lustra, tęsknię.

Nareszcie!

 

Dobranoc

1984 : :