Komentarze: 10
A chuj! Jak mi się chce jeść to jem, jak chce mi się śpiewać arię operową to wyję w niebogłosy, jak chce mi się być nieprzyzwoitą to jestem, jak chce mi się pisać to piszę.
A jak jest o czym to nie wiem jak to wyrazić.
Jest wyjątkowo. Spokojnie. Błogo.
I dużo.
Zależy, od której strony by na to spojrzeć.
Mama: Nareszcie jest tak jak być powinno. Nareszcie...
Doktor habilitowany profesor nadzwyczajny: I co ona się tak szczerzy?
Tata: No a ożeni się z nią?
Miller: Są sprawy, które należy bezwzględnie dokończyć.
Uczeń: Czwartek? Piątek? I niedziela.
Ona: Ja już Cię tak kocham i tak się przyzwyczaiłam, że nie mogę żyć i poruszać się bez Ciebie. Nie obchodzi mnie… daj rękę, chodź, idziemy!
Siostra: Nie mam czasu.
On: Należy nam się tydzień zapomnienia.
Ja: Kocham.
I kocham ten moment. Mocno przydepnąć, delikatnie położyć dłoń, lekko przesunąć i popchnąć myśląc jak sprawnie mi to idzie, jakbym robiła to wcześniej miliony razy. I unoszę nogę… I to małe ciepłe zmechanizowane pomieszczenie zaczyna się poruszać. I robi to tak sprawnie jakby poruszało się pod moją nóżką już miliony razy. I sunie. Uwielbiam. Pasjami… Nie wiem, czego to dowodzi. Możliwe, że moich władczych zapędów do kierowania czymkolwiek innym niż mną samą.
A na to licencję już mam. Po właśnie zakończonej rozmowie z rodzicami motywacja trochę podrosła. Bo byłam zrezygnowałam*. I oznajmiłam już wszystkim ową rezygnację. Ale teraz dźwięczą słowa rozmaitych dobrze życzących, wypowiedziane mimochodem… Dlaczego? Dałabyś radę. Nie, to nie było bez sensu…. No pewnie, to może za rok…
I znowu zamknięcie. Od wewnątrz.
Udowodnię!
W uszach brzęczy frazes. Brać sprawy w swoje ręce.
Ale ciii...
*petycyjka o przywrócenie czasu zaprzeszłego do użytku powszechnego?