Archiwum 25 kwietnia 2004


kwi 25 2004 miscellaneous senses
Komentarze: 10

 

 

 

A chuj! Jak mi się chce jeść to jem, jak chce mi się śpiewać arię operową to wyję w niebogłosy, jak chce mi się być nieprzyzwoitą to jestem, jak chce mi się pisać to piszę.

A jak jest o czym to nie wiem jak to wyrazić.

Jest wyjątkowo. Spokojnie. Błogo.

I dużo.

Zależy, od której strony by na to spojrzeć.

Mama: Nareszcie jest tak jak być powinno. Nareszcie...

Doktor habilitowany profesor nadzwyczajny: I co ona się tak szczerzy?

Tata: No a ożeni się z nią?

Miller: Są sprawy, które należy bezwzględnie dokończyć.

Uczeń: Czwartek? Piątek? I niedziela.

Ona: Ja już Cię tak kocham i tak się przyzwyczaiłam, że nie mogę żyć i poruszać się bez Ciebie. Nie obchodzi mnie… daj rękę, chodź, idziemy!

Siostra: Nie mam czasu.

On: Należy nam się tydzień zapomnienia.

Ja: Kocham.

 

 

I kocham ten moment. Mocno przydepnąć, delikatnie położyć dłoń, lekko przesunąć i popchnąć myśląc jak sprawnie mi to idzie, jakbym robiła to wcześniej miliony razy. I unoszę nogę… I to małe ciepłe zmechanizowane pomieszczenie zaczyna się poruszać. I robi to tak sprawnie jakby poruszało się pod moją nóżką już miliony razy. I sunie. Uwielbiam. Pasjami… Nie wiem, czego to dowodzi. Możliwe, że moich władczych zapędów do kierowania czymkolwiek innym niż mną samą.

 

A na to licencję już mam. Po właśnie zakończonej rozmowie z rodzicami motywacja trochę podrosła. Bo byłam zrezygnowałam*. I oznajmiłam już wszystkim ową rezygnację. Ale teraz dźwięczą słowa rozmaitych dobrze życzących, wypowiedziane mimochodem… Dlaczego? Dałabyś radę. Nie, to nie było bez sensu…. No pewnie, to może za rok…

I znowu zamknięcie. Od wewnątrz.

Udowodnię!

W uszach brzęczy frazes. Brać sprawy w swoje ręce.

Ale ciii...

 

 

 

 

*petycyjka o przywrócenie czasu zaprzeszłego do użytku powszechnego?

 

 

 

1984 : :