Komentarze: 9
Pobiegałabym po rżysku. Stąpałabym równo pod kątem dziewięćdziesięciu stopni żeby czuć jak sztywne słomki łamią się pod podeszwą. A potem usiadła i oparła się o opasłe snopki. Koniecznie w koszuli w kratę i w słońcu. Zjadłabym jabłko i rzuciła daleko ogryzek. Zgryzekktocięlubijaaa.
Mogłabym iść tam piechotą. Dwa dni, może trzy. Poboczem. O zmierzchu. Z Pilicą ramię w ramię.
A kategoria be uprawnia do prowadzenia ciągnika. Żyć nie umierać! Żyć, obudzić się, przemyć twarz w misuni a stopy w zroszonej trawie. Wypuścić drób, wyprowadzić bydełko, zrobić jajecznicę. Potem na grzyby! W wysokich kaloszach. Mimochodem albo zupełnie przeciwnie pozbierać trochę orzechów. A po powrocie znaleźć kamień i rozbijać je na schodach. Na obiad zjeść ziemniaki i zsiadłe mleko a po obiedzie pamiętać żeby przepolować krowy. I iść w truskawki. Na kolację oczywiście kilka dorodnych sztuk z cukrem i śmietaną. I pajda chleba z masłem. Wodę ze studni przynieść jeszcze przed zmrokiem i podgrzać. Napracować się przy myciu tego żyjącego ciała. Przed snem pogapić się w gwiazdy, posłuchać wycia psów sąsiadów. Zimnymi stopami wskoczyć pod grubą pierzynę i pozwolić kogutowi czuć się potrzebnym.