Komentarze: 4
Dzień miesza się z nocą. Tylko raz jasno a raz przyjemnie.
Kark mnie boli. Raz impreza raz wielkie kucie. Zawsze razem. Staję się nieodłączną częścią ekipy nie zdolną do jednostkowego funkcjonowania.
Tony jedzenia, tony fajek, litry kawy, tony nie-snu, tony sprzątania, dbania, starania albo klucz w zamku, szybkie mycie, siusiu i zgon.
Wcale nie narzekam. Przeciwnie, bardzo to lubię. Zawsze lubiłam mieć co robić. A jak mam i jak muszę to niczego więcej mi nie potrzeba.
Przypadek szczególny. Musi musieć. Nie lubi leżeć, nic nie musieć, być do niczego…
Przyjemnie spędzony dzień, dni… Poza zapisaniem tu słowem „przyjemnie” nie działo się nic. Choć czegóż to nie robiliśmy…. Dach, winda, lody, picie, zdjęcia, chodzenie „na barana”, rozmowy, zakupy, noc za nocą. I nic więcej. Owszem przyjemne to a jednocześnie zupełnie już nie niepokojące. Nie chcę tego z Nim, chcę tego z Księciem. Ale tego. Sen wariata.....
Na imprezie obserwowana byłam przez kolegę Księcia. Przejęty nadawał najświeższe, jak sądził, wiadomości:
„Stary. Dlaczego Cię tu nie ma?!”
Książe znad książki: „Gdzie mam być?”
„Jak to gdzie?! Gdybyś wiedział, kto tu jest to już dawno byś tu był…”
Książe bardzo kontent: „Stary, ja wiem”
„Aaaaa”
Dziś knedle z truskawkami.
System wartości leży i kwiczy.
Ceniłabym kobiety i wierzyła w ich wartość gdybym nie znała tak dobrze samej siebie.
Teraz tylko zastanawiam się, która z nas dwóch, mnie i mnie, jest tą prawdziwą.
Może po prostu cierpię na przerost super ego?