Komentarze: 3
Gdańsk. Lipiec. Długa i poszukiwania Mariackiej. Nieodłączna, nieomylna mapa i odłączni (jak się okazuje), omylni my. Ulewa, letnie ciuchy i wykwintny obiadek w snobistycznym Sfinksie.
Sopot. Romantyczny, wręcz książkowy wieczór. Północny przemarsz Monciakiem i obrzydliwie droga kolacja w Krzywym Domu. Potem molo. Obowiązkowy wieczorny spacer.
Gdańsk. Wrzesień. Wąska uliczka prowadząca do kolejnej i jeszcze następnej. Dłoń schowana w dłoni. Bliskość. I trzy złote za wstęp na Wieżę Mariacką i ten widok na morze, na Sopot, na świat obok drugiego, innego świata. Nostalgia w oczach dorzucona zupełnie gratis. Na rogu bar mleczny i do wyboru albo knedle ze śliwkami albo ruskie pierogi. Potem papieros, młyn, jakiś moloch, przymierzalnia, telefon i jedziemy na peryferia.
Łódź. Każdy kolejny tramwaj powoduje trzęsienie wnętrzności.
Gdańsk. Trzęsienie ziemi. Niewidzialna woda bulgocząca pod ziemią nie rozumiejąc kto ją tam umieścił. Kurczowy uścisk na oparciu krzesła i zdziwienie jaką to wiertarę musi mieć ten pan elektryk dłubiący w ścianie obok. Wieczorem radio zadziwia ciekawostkami z Polski:
- Trzęsienie ziemi?! Zwariowali chyba… Przecież u nas nie stykają się płyty tektoniczne!
- No, a było…
- Phi… to ci dopiero… A gdzie?!?
- Tutaj.
Wrocław. Oczy pełne piachu ograniczającego swobodę powiek. Sen produkuje też klej. Absolutny obezwładniacz oczu. Ledwo wystukany esemes z prośbą o spotkanie na miejscu w celu udzielenia i uzyskania pomocy w przetrwaniu.
Warszawa. Dworzec zachodni. Spacer pomiędzy tłumem zblazowanych i śmierdzących ludzi. Sklep. W małym telewizorku znana melodia serialu nierozerwalnie kojarzącego się z niedzielnym obiadem. Ci w sterylnych fartuchach śmiesznie wyglądają jako tło do tych śmierdzących. Ordynarne słucham pani za ladą. Mentolowe i zapalniczka. Jakaś ławka przy wyjściu. Tu zostać. Prośba bez adresata.
Praga. Przytłaczająca odpowiedzialność okraszona smakiem jabłek. Przy dużej bramie mężczyzna o połowie stóp prosi o pieniądze. Miasto oddycha dumną historią nabraną kiedyś do płuc i zaszytą jak gdyby na zawsze, w bezruchu. Stagnację tą niszczą setki głów, nabitych na bezmózgie szyje wyciągające się wzwyż może żeby połączyć się choć na chwilę z mózgiem.
Małe- nieważne- miasteczko. Życie. Moje życie. Prawdziwe życie.
Tutaj. {{_+.d;s.F>34#$@# 5 g
Przerywamy emisję noty by podać państwu najświeższe wiadomości:
1984 straciła coś bardzo ważnego