Archiwum 28 grudnia 2004


gru 28 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

Przed świtem obudziłam się by żyć...

Przez myśl przeszedł chłód i rozniecił pragnienie jego dotyku. Wyobraźnia odwracała głowę w niedowierzaniu nie mogąc znaleźć go ani poczuć tej energii, jego ciała… Jedno pragnienie: wtopić się w jego sny niczym w ciepłą bezmiernie podległą pościel.

 

Pomiędzy pożądaniem a rozkoszą tkwi dolina nocy…

Teraz pamiętam tylko przyśpieszony oddech, mocniejszy uścisk i to szarpnięcie, którym przyciąga mnie bliżej. Z senności wyrywa mnie jego siła.

Nie ma go. W zastępstwie przychodzą zastępy posępnych myśli. Wraca przeszłość.

Wyobraźnia, choć odwraca głowę w niedowierzaniu ogląda tamto ciało. Inne dłonie, pytający dotyk, zapach potu. Spuszcza głowę, kiedy zauważa mój wstyd. Wzdryga się na myśl o jego snach, o pustce, o zagubieniu.

Sen odszedł już i wyobraźnia choć wyciąga szyję nie jest w stanie przypomnieć sobie jak to się robi żeby usnąć. Zaciska oczy ale pod powiekami jeszcze dokładniej widać ciało. Nie wiem już czyje. Które? Wyobraźnia wyszła…

Widzę tyko własną skuloną sylwetkę, zdradliwą, ohydną.

Kochającą każdym swoim zakamarkiem. Zdradzająca wtedy Jego z Innym i teraz tego Innego z Nim.

Nie wyszła. Błąkała się po nocy i teraz niczym strażnik mojego zdrowia psychicznego zagradza drogę obłędowi.

 

Skazana na ponury niski zgrzyt, osnuta prześcieradłem brudnej mgły, chcąc ukryć się przed sobą samą…

 

Leżę sama. Jak i oni. O czym myślą?

 

Lecz przecież Bóg dobrze wie, dlaczego dławi mnie wstręt, dlaczego strach nabiera mocy i zniewala rozum…

Niech Ktoś im pomoże. Niech Ktoś pomoże mi.

Gdzie Anioły?

Są. Stoją w szeregu. Tylko dlaczego śmieją się tak lubieżnie?

 

Anioły śmierdzą potem, żrą kiełbasę, mają w dupie żywych…

 

 

 

 

 

1984 : :