Komentarze: 8
Ale do rzeczy. Było pierwszorzędnie. Pomijając fakt nagłej przerwy i dziwnego zbiegu okoliczności, który spowodował, że zostaliśmy sami... Oczywiście powiedziałam co chciałam, humor miał świetny więc nawet dość dobrze mi szło. Nie powiem. Rozkręciłam się a kiedy już słyszałam siebie i doszłam do wniosku że jest nielicho, rozkręciłam się jeszcze bardziej. Z tematu nieco dalekiego wszelkim „kameralnym” sprawom przeszło szybko na małżeństwo, a że jam jest jeszcze młoda a on już po fakcie, to na inne relacje damsko-męskie... W pewnym momencie walnął prosto z mostu: „Masz teraz chłopaka?” „Yyy... nie, nie mam”. „Nieee maaaasz???? Dlaczego nie masz?”. „Yyyy (hm... właściwie to dlaczego?!) ... no i wiecie co dziatki drogie? Postarałam się w tym kusząco ponętnym spojrzeniu doszukać się człowieka i sprowadzić tę niemoralną rozmówkę na jaśniejszy szlak. Zaczęłam mu po prostu szczerze mówić wszystko co myślę. A on mnie. Pewność, zdrada, wybaczenie, wątpliwości... I tak zagadaliśmy się odrobinkę. Konkluzja: jemu w małżeństwie jest zasadniczo dość dobrze, pewien nie był i nie jest, ale wcześniejsze doświadczenia pomagają zdecydować czego się NIE chce... (a czego chce?) Druga konkluzja: Mnie samej jest zasadniczo nijako, ale jak stwierdził też nigdy nie będę pewna, ale za to będę wiedziała... Poradzę sobie.
Nic to. Ocena piękna. Samoocena coraz piękniejsza. Jego ocena dużo piękniejsza. Lepiej mi.