Komentarze: 10
wreszcie skończył się ten dzień. aż nie wiem za co się zabrać… może posiedzieć tak jeszcze kilka minut? albo przeczytać jednak ten dramat? albo książkę roku 2002 której mija termin? może wydepilować sobie pachy, może przejrzeć omijanie, wymijanie i wyprzedzanie, przesłuchać wreszcie obowiązkową płytę, napisać to co ciśnie się na usta, może iść spać, może pedikiur sobie strzelić malutki albo porządek w torbie, baterie naładować, nauczyć się roli, łóżko pościelić, lekcję przygotować, zadzwonić, poćwiczyć, spódnicę wyprasować, umrzeć zasnąć i na tym koniec.
zwyczajnie pusto tu. telewizor mi nadskakuje usilnie próbując przykuć uwagę. nie wiele mi trzeba. tylko tego momentu, w którym byłabym już zebrana do kupy. lubię być zebrana ale nie lubię się zbierać.
a tak byłoby przyjemnie!
do szczęścia potrzeba mi jakichś pięciu stopni. dziesięć też może być. lekkiej kurtki i płytkich pantofelków. mknięcia tramwajem z głową w otwartym oknie i oddechów mniej bolesnych. i niczego więcej. ani grama! bo oszaleję.