Komentarze: 4
Nie znalam uroku tego slowa, nie znalam uroku pocalunku. Będąc z nim pocalunki mnie meczyly. Kiedy widzialam jego oczy zbliżajace się do mojej twarzy, patrzące z pożądaniem...nie czulam nic. Gdy czulam jego usta, gdy calowal mnie tak jakoś po swojemu, nie dając mi szansy na pocalowanie jego, na podarowanie czegoś z siebie... A mimo wszystko jeszcze chcialam, caly czas chcialam mu coś dawać. A to tylko on dawal mi ohydne niekończące się pocalunki, dotyk, bliskość, która była dla mnie bardziej odlegla niż najbardziej odlegla oaza. Na pustyni. Gdy tak bardzo pragnę... tak chcę kochać, chcę bliskości a jej nie ma! I nagle w chwili gdy najmniej się tego spodziewalam spadlo na mnie pożądanie, pragnienie, ochota! Nie. Nie z nim związana. Ktoś inny dal mi rozkosz. Pojęcie o tym, jak mila może być bliskość drugiego czlowieka. Jak można pragnąć ust, dotyku... Ciemność, jedno tylko widzenie. Ślepe, zachlanne...Cieplo, szybkie bicie serca, cialo zamknięte w jednych tylko ustach i chęć przylgnięcia do nich, na zawsze. Ich dotyk, miękość, grubość, wilgoć... Cieplo i slabość i rozkosz. Nie! Jeszcze! Pocaluj mnie raz jeszcze! Ja nie mam już sil, mogę tylko odchylić glowę i czekać. Oddychać. W Ciebie. Brać do siebie Twój oddech. Twoja czulość. Dziękuję. Że dzięki Tobie wierzę w uczucia.