Wlaściwie to jestem cholernie nierozsądna. Jestem sama, choć moglam go mieć. Teraz nawet pretekst, dla którego skończylam to wszystko okazuje się być nieprawdziwy... Cóż. Pomylilam się. Czy żaluję? Czego? Ulgi jaką poczulam gdy wyszedl, szczęścia, uśmiechu na ustach, mysli że już koniec, nareszcie... Ale strasznie jestem nieżyciowa... Kazalam mu wyjść i pozbylam się przy tym tylu korzyści. Mialabym plecy. Male bo male... ba! Mikroskopijne nawet, kruche, slabe… bo nie chciane, nie pewne... Nie chciane! Narzucone!!!!! No ale zawsze to plecy, silne męskie ramie, dloń, twarz i oczy wpatrzone z czulością... Nierozsądna jestem. Mialabym z kim pokazać się koleżanką, mialabym z kim iść na studniówkę... Gdzie ja mialam glowę?! Co mi po wolności? Co po radości? Czy to ważne czy czuje się pewność, czy jest się szczęśliwym? A skąd....
I nie tylko tego się pozbylam. Ale tylko tego nie żaluję. Jestem glupia. Mam dość. Nie chcę się już bać.