Ckliwa się robię jak tu piszę. Jak nie piszę robię się znów rozumną panną działającą według wytycznych. I myślę rozsądnie. I nie rozbieram uczuć na czynniki pierwsze. Miałam pięć dni przerwy. Mały remanent. Uporządkowanie myśli i już wszystko jest w porządku. Choć ciężko było.
Przeżyłam bowiem „atak byłych”.
Nie pisałam bo nie chciałam zaśmiecać sobie bloga myślami zmieniającymi się średnio co godzinę. Teraz czuję się odpowiedzialna za to co czuję. Może tym razem ów stan utrzyma się wyjątkowo jakiś tydzień. Może dwa? Może...
O przypadku dwóch panów i moich rozterek z nim związanych już pisałam. Żeby się nie gubić nazwijmy ich jakoś... Dajmy na to Pan Starszy i Pan Młodszy. I tutaj bardzo słusznie podpowiada wam wrodzona lub też nabyta w pocie czoła inteligencja, że Pan Starszy jest ode mnie starszy a Pan Młodszy przeciwnie. Do Starszego ciągnął mnie rozum do młodszego serce. A jak już ’84 do czegoś ciągnie serce ...(co zdarza się niezwykle rzadko bo zazwyczaj to jakaś tylko ochota, sposobność, nerki, wątroba, ale nie serce do diabła!)... Więc tak się męczę i trudzę... aż tu nagle żeby sprawę urozmaicić jak gdyby nigdy nic dzwoni trzeci! Pan mniej- Starszy.
I w tym momencie ’84 opada z sił, załamuje ręce i nie wie co robić. Więc jak zwykle nie robi nic. Czeka na rozwój wydarzeń. Długi ów okres oczekiwania urozmaicały rozmowy ze Starszym, myśli o mniej-Starszym i potworna ochota na Młodszego. A co! Na złość drewniakom...
I oto któregoś bliżej nie sprecyzowanego dnia o niewyraźnej godzinie panienka ’84 nagle doznała przyjemnego poczucia że oto przejrzała samą siebie na wylot i uwaga... wie już czego chce! Mniej-Starszego to na pewno bym nie chciała, bo już nie bawi mnie ciągłe melanżowanie, tanie nalewki i dni o ziołowym zapachu. Młodszy zawsze był nie dla mnie. Nigdy nie mógł mieć mnie. I dlatego wrażenie że oto jesteśmy dla siebie urosło do tak pokaźnych rozmiarów. I było tak miłe... Teraz tylko wspomnienie. A mój najdroższy staruszek zawsze dobrze wiedział że to mam być ja. A i mnie gdzieś ciągle prześladowało, że prędzej czy później... I jakkolwiek szybko bym nie uciekała, cały czas zbliżałam się do niego. Może już tylko z przekory odsuwam się jeszcze, kawałeczek... Ale ostrożnie, tak żeby przypadkiem nie za daleko. Na wyciągnięcie ręki. Bo boję się że go stracę. Tak długo igrałam sobie z uczuciem.
Igram również teraz. Bo po uzyskaniu tej pewności pomyślałam jeszcze że przecież musze się chociaż spotkać z Młodszym. Porozmawiać. Może przeprosić? Może wreszcie wtedy będę już spokojna. Lubię sobie komplikować życie, lubię...
A do tego dzisiejszy sen. Bardzo dziwny. Bardzo realistyczny. Pierwsza część, o zabarwieniu lekko „kameralnym” z mniej-Starszym i ’84 w roli głównej. Przyjemnie się śniło. W drugiej zaś części nawiedziła mnie... uwaga uwaga... szanowna rodzicielka Starszego!!! W serdecznej rozmowie, niemal jak z własną córcią, uświadomiła mi że źle robię spotykając się z Młodszym. Żebym była rozsądna. I że bardzo się o mnie martwi. I o Starszego. I żeby po tym jednym spotkaniu nic się nie zmieniło.
Też mi coś. O to, to ja się sama martwię. Żeby mi znowu nie wróciło i nie rozsiadło się w tej głupiej łepetynie.
No to rozebrałam się tu już cała i rzuciłam bezmyślnie na tę marną czarną stronę. Czuję się mała, naga i śmieszna.
Ale szczęśliwa. Zaraz pęknę z tego szczęścia. I będę mała, rozebrana, śmieszna i w kawałkach. Z plakietką „do pozbierania”.