Archiwum 28 listopada 2003


lis 28 2003 Bez tytułu
Komentarze: 3

No to się małe głupie dziecko pogubiło. Pokrzyczało sobie, tupnęło odnóżem i nic już nie wie. Tak jest wygodnie. Zbyt wiele jest uzależnione właśnie ode mnie i dlatego tworzy się za dużo myśli. Teraz dziecko powiedziało sobie że już na niczym nie zależy i od razu łatwiej do życia podejść...

Jedno wiem.

To nie ma się skończyć na banalnym marzeniu małej dziewczynki. Chcę czegoś więcej. Chcę poczuć że żyję. Może to brzmi jeszcze bardziej banalnie. Gdybym mogła czucie ogarnąć słowami. 

 

1984 : :
lis 28 2003 these are the rules
Komentarze: 5

 

Wiem. Wymyśliłam i żadna inna opcja w grę nie wchodzi. Ja go stracić nie chcę bo i bólu nie chcę mu sprawić... Niech więc będzie, ale niech będzie nazywany wysłużonym słowem przyjaciel, nie moim mężczyzną. Bo wtedy ja musiałabym być jego kobietą. To w grę nie wchodzi. Jutro asertywnie i szczerze będę z nim rozmawiać. Nie uda się użyć urokliwego spojrzenia. Zastanawiać się tez nie będę. Czy może jeszcze nie, może jeszcze, przemyśleć, nie decydować jeszcze... Odwlekanie też w grę nie wchodzi.

Bo gra będzie trwała dalej. Nie odpadnę, nie zdyskwalifikują mnie. I trwanie w niej na zasadzie zależnego pionka również w grę nie wchodzi!!!

 

1984 : :
lis 28 2003 Bez tytułu
Komentarze: 4

Wstydzę się tego co piszę, co myślę, jak żyję. Nie doceniam. Chcę więcej. Albo i nie. Po prostu nie chcę mieć tego co mogę. Czasem myślę że nie wierzę w siebie. I nie zasługuję. Czasem egoistycznie myślę słowami Teofila i pana z reklamy zupy w proszku, że zasługuję na kogoś lepszego. Czasem po prostu nikogo nie oceniając myślę że to absolutnie nie to... Nie zmuszę się. A czasem że uciekam przed uczuciem... Po głowie ciągle pałęta się głupi frazes, On ne badine pas avec l’amour...

I drugi frazes: Na siłę.

Niesmacznie i niechętnie. I zupełnie odwrotnie z jego strony. Czasem już widzę siebie z boku, „umówiłam się jutro z X”, obwieszczam czując jak spełniam swoje zadanie, uszczęśliwiam tym wszystkich tylko nie siebie... „O! To świetnie, nareszcie... Co? Nie cieszysz się?" Skąd! Cieszę. Ta grobowa atmosfera to tak mimochodem.

 

Sprawy się skomplikowały. Kiedy wreszcie się z nim umawiam (z koszmarnym poczuciem obowiązku) pojawia się oczywiście perspektywa ciekawszej imprezy. Na imprezę mogę kogoś wziąć. Jeśli chcę.

Chcę?

Nie chcę. Bo lubię chodzić na imprezy sama i bawić się ze starymi dobrymi twarzami. Bo lubię swoją pojedynczość i nie potrzebne mi ramię. I do cholery jest dobrze tak jak jest. Nie jestem sama. A jednocześnie w odpowiednim stopniu jestem samiusieńka. I dobrze mi z tym. Cholernie mi dobrze. Nie zastanawiam się czy to normalne, że odrzuca się takie uczucie, pozornie oczywiście bez żadnego powodu...... Rzecz nie w tym że boję się, czy nie chcę stracić wolności... Ja ją bardzo chętnie stracę, ale nie bo tak trzeba, wypada...

No ale stanęło na tym że nie wiem co robić....

Też mi nowina...

Nawet jeśli będę się poświęcać i wytrzymywać te spotkania to każde kolejne będzie budować nadzieję. Jeszcze bardziej zawali mnie swoim uczuciem, przekarmi... Gdybym mogła sama. Może i przekonałabym się. Może z czasem. Ale nic się nie zmienia. Na lepsze.

Opcja pierwsza: odbębnić spotkanie i iść na imprezę.

Opcja druga: „nie wchodzi w grę”

 

Samo mi się napisało. Myślę sobie czy się nie zagalopowałam w tych myślach. Może jednak nie jest tak tragicznie?

Może będzie przyjemnie i zapomnę o tych kilku żenujących faktach.

Wytłumacz to sobie, dziewczę drogie... Błagam. Wszystkim będzie dobrze tylko Ty wytłumacz sobie że tak jest dobrze i tak ma być.

Znowu deprymuje mnie fakt że ktoś to czyta. Moje życie i sobie to pisze, bo ma mi być lepiej i lżej a tu masz... Nie obawiam się oceny bo nikt nie może ocenić mnie na podstawie kilku zdań, nie wiedząc do czego się odnoszą. Ale jeśli już czytacie to proszę, powiedzcie mi że wymyślam sobie problem, powiedzcie żebym cieszyła się tym co mam, powiedzcie mi cos przekonującego bo jak na razie mało to wszystko sugestywne.

A może to wcale ma nie być sugestywne? Uwierzyłabym gdyby jeszcze nic nigdy nie przekonało mnie do siebie tak jak pewien pan, rok temu.

Ów pan wykrzyczawszy jednak że mnie kocha (to już miesiąc temu!?) doczekał się tylko informacji że ten kołek stojący przed nim zmuszony jest go odrzucić. No.. może nie zechcieć ponownie. ..Na rzecz kogo?

No właśnie... To też chyba obliguje. Bo to mnie cholera całe życie tylko obliguje.

Pieprzę już pół godziny i ciągle nie wiem co robić a za chwilę w prawym dolnym pojawi się żółty prostokąt. X przesyła wiadomość.

Oj jak ja nie mam na niego ochoty. Ale to nie o moją ochotę się tutaj rozchodzi. Bynajmniej. Absolutnie...

Plusk. Wpadłam w kompot. Po uszy... I nie lubię pływać. Kompot ma bardzo ładne imię. Mówią że przystojny. Że oczy ma taaakie niesamowite, zabawny, miły w dotyku i myślący dość wąskotorowo.

 

Koło ratunkowe? Czy szybki kurs pływania w substancjach wszelkich?

 

 

 

1984 : :