Archiwum listopad 2003, strona 5


lis 03 2003 Bez tytułu
Komentarze: 8

 

Ulica jest cały czas ta sama. Długa, jednokierunkowa. Zwykle pusta, tylko przy sklepiku „za grosik” stoi kilku strudzonych tatusiów na chwiejnych nogach. Nie wiem czemu nazywam ich tatusiami. Może spłodzenie dziecięcia wydaje mi się jedynym sensownym osiągnięciem w ich nędznym życiu. Jedynym zdarzeniem, które w jakimś stopniu tłumaczy ich istnienie. Poza tym przydają się jeszcze tylko dla lepszego utargu pani za ladą, która być może, tak jak wszystko, też jest za grosik.

Poza zagęszczeniem pod sklepem czasem tylko jakaś znana twarz otulona płaszczem przedostaje się tylnym wyjściem teatru do samochodu. Najszybciej jak się da.

I koty. Tarzające się w liściach. Że też głód pozwala im myśleć o zabawie. Fenomenalne. Słabe ludzkie stworzenie, również głodne, inaczej zachowuje się na tejże samej ulicy.

Po obu stronach czasem przechadzają się młode roześmiane stworzenia. Też głodne. Ale im jeszcze zależy. Jeszcze mają na co liczyć.

Ja wolałam lewą stronę. On też. Najwięcej emocji gromadziło się na zakręcie.

Zakręt jest łagodny. Zastawiony samochodami. W godzinach wieczornych rzecz jasna. Wtedy kiedy Ci młodzi występują tak obficie. A naprzeciwko przystanku, już za teatrem, już na tej żywszej części ulicy, po której jeżdżą tramwaje, z boku budynku, wysoko, pod dachem świeci sobie mały kwadrat. Małe żółte bardzo ciepłe światło lampki. Nasz mały, upragniony pokoik. Miejsce do życia.

Takie to wszystko było nierealne, tak odległe. Takie poetyckie... Chyba całe piękno owego uczucia siedziało w całej tej ezoterycznej otoczce. W tej magii. Bliskości, ale nienamacalnej. Słowach niewypowiedzianych. Spojrzenia niosły w sobie ten ciężar. Całą siłę czucia. Westchnienia pełne głośnego krzyku. Marzeń. I pewności. 

Takie to teraz bajkowe. Jak piękny sen. I przerażające jest to, że najbardziej autentycznym wydawać się może coś tak mglistego.

To trwa nadal. Jest. Tak samo jak ulica. On nadal śni. Sen długi, jednokierunkowy...

A ja wiem teraz, że owszem, jest to miłość. Kochaliśmy się. Się, siebie, jego, mnie, siebie, siebie, siebie...

Kochał mnie kochającą jego. Kocha mnie nie kochającą go. Kochał siebie kochającego mnie.

Kochał kochać mnie i mieć świadomość, że zdolny jest do takiego uczucia. Nie we mnie się zakochał a w tej magii. I ja nie jego byłam tak pewna, jak tego że chcę wykupić wieczny bilet na to przedstawienie. Oklaskiwać metafizykę, świetnie wyglądającą w głównej roli... Piękne to było uczucie. Może na tym to wszystko polega?

Ale nie jest to uczucie „przyszłościowe”. Razem marzyć i czuć to samo, to za mało. Bo te marzenia wcale nie muszą się spełnić. Nie marzyliśmy o ich spełnieniu. Największym szczęściem był fakt ze były. Nie miłość była ważna a sama jej idea. Ja- jego muza i on, potrzebujący. Dla poezji, emocji i ich wyrażenia. Wystawiona na piedestał, wielbiona nie miałam jednak nigdy być na równi z nim, niżej, równiej, tak zwyczajnie.

A tej zwyczajności potrzebuję znacznie bardziej niż magii. Ręki położonej na brzuchu, roześmianej twarzy tuż przy mojej twarzy, uwielbienia adekwatnego, prawdziwego oddania, jego rozporządzeń i decyzji doprowadzających mnie do porządku. Życia, nie marzeń.

A niby nic się nie zmieniło. Ulica, okno, serce, spojrzenie. Długie, jednokierunkowe?

 

 

1984 : :
lis 01 2003 Bez tytułu
Komentarze: 9

Ciągle mi mało. Gdy tylko osiągam kolejny cel odzywa się we mnie, nawet nie pazerność czy nienasycenie ale jakaś żądza... chęć kolejnej próba zdobycia.

I chodzi mi o wszystko. Drobiazg i największą wartość.

Przykładem ekstremalnym są studia. Zadziwiam samą siebie. Przez ponad dziesięć lat 1984, wyjątkowo zdeterminowane dziecko, marzyło i czekało. Kiedy już osiągnęło to czego chciało jest mu mało.

Chcę czegoś jeszcze. Kiedy pomyślę jak było ciężko to osiągnąć i że jest to niespełnione marzenie wielu stworzeń zachłannie myślę że nie chciałabym tego tracić. Ale chcę czegoś jeszcze. Na horyzoncie tyle kuszących zdobyczy...

Kiedy mam Jego horyzont również staje się wyjątkowo zapełniony. I kiedy myślę że nie chcę go stracić bo niejedno stworzenie marzyłoby o Kimś tak wspaniałym zachłannie patrzę porównuję i podziwiam. Pazerny błysk w oku skierowanym na to co nowe, ładnie opakowane...

I wstyd mi. Że nie potrafię dłużej cieszyć się tym co mam. Nie dłużej a szczerzej. Bo cieszę się i doceniam... Dlaczego jednak myślę o czymś nowym. Dlaczego to nowe przyciąga, tak szeroko otwiera ramiona?

Mało mało mało mało.

Ohydne pazerne myśli.

Myśli. Ja trwam.

 

 

1984 : :
lis 01 2003 Nihil nivi sub sole
Komentarze: 14

 

Nimfomanka 1984 chciała tylko napisać ze troche sie komplikuje to i owo... Ale wszystko odbywa sie z winy nikogo innego jak tylko zawartosci jej czaszki. 

 

1984 : :