Komentarze: 6
Poszlam do kościola. Nie. Bynajmniej nie czulam takiej potrzeby, wyplywającej gdzieś z wnetrza, czy skąd to tam wląściwie wyplywa... Jeśli wyplywa... Ze mnie nie wyplywa już totalnie nic. Lzy się skończyly, uczucia gdzieś uciekly. Zalewa mnie tylko jakaś przerażająca obojętność, marazm... Gdyby teraz ktoś na mnie popatrzyl, pomyślalby: jakaś wariatka...siedzi i patrzy w jeden punkt, z twarzą zdominowaną wszechogarniającą obojetnością. No i tak zatoczylam się do kościola. Tkwilam tam 40 minut, sluchalam bzdur, wypowiadalam slowa niezgodne z prawdą, patrzylam w podloge i balam się myśleć. Poszlam do księdza by, jak chciala Jego mama, poprosić księdza o poprowadzenie uroczystości pogrzebowych.... I co uslyszalam?..................Mniej więcej mówil o tym, że "taaa... slyszal...dzwonili do niego...ale on Go nie uczyl... nieee...on nie wie... (Boże! on nie wiedzial o Kogo chodzi!!!!!!!!!), no może sprawdzić, ale przecież tam będzie inny ksiądz... powinien byc ten z Jego parafii... Nieee. Ale dobrze, zadzwoni do matki"... Koniec rozmowy. Stoję przed nim i czekam na jakieś slowo otuchy... jak zwykle wymagam zbyt wiele i od niewlasciwych osób... on nic. Zabieram się do wyjścia. On nic. Wychodzę. Ani slowa. Cisza. Zaczyna coś mówić do kogoś innego. Wyszlam. Po drodze rozglądając się jeszcze trochę, zaglądając do śmietnika... gdzie jest wiara? ...............Gdzie jest Bóg? Wrócilam do domu. Zjadlam coś. Wzięlam od mamy Wyborczą. I co zobaczylam?............Nekrolog. Wielkie czarne przerażająco potężne i glośne litery. Tworzące szereg. Szereg szepczący Jego imie i nazwisko.