Komentarze: 5
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
- A ile to kosztuje?
-Okolo tysiąca zlotych.
-Warto?
-Wie pani... różni ludzie cenią sobie różne wartości. Dla jednego warto, dla drugiego nie... Należy dokladnie przemyśleć czy rzeczywiście istotnym jest dla pani...
-Ale wie pan, ja się pytam czy to mi się oplaca? Bo na ile mi to starczy?
-Hm... dwa, trzy miesiące utrzymuje się stan nieprzewodnictwa sygnalów pomiędzy wlókem a mięśniem...
-Co?! Na dwa miesiące ja mam wydać calą moja pensje? Nasze solarium ma teraz te..no...klopoty finansowe. Pan wie ile ja zarabiam!?
-Tak, teraz już wiem.
-No, i co ja mam zrobić? Chlopakowi się nie będę podobać!
- Może wobec tego zrobić coś z chlopakiem?
-Co?!?? On ma iść na zabieg? No jeszcze tego by brakowalo! Wiesz pan co? Wy, te lekarze to naprawdę ludzi nie rozumiecie!
-Tak pani sądzi? Przykro mi.
-Eeee tam, przykro... znikąd pomocy... Żegnam!
-Do widzenia pani.
Poszlam do kościola. Nie. Bynajmniej nie czulam takiej potrzeby, wyplywającej gdzieś z wnetrza, czy skąd to tam wląściwie wyplywa... Jeśli wyplywa... Ze mnie nie wyplywa już totalnie nic. Lzy się skończyly, uczucia gdzieś uciekly. Zalewa mnie tylko jakaś przerażająca obojętność, marazm... Gdyby teraz ktoś na mnie popatrzyl, pomyślalby: jakaś wariatka...siedzi i patrzy w jeden punkt, z twarzą zdominowaną wszechogarniającą obojetnością. No i tak zatoczylam się do kościola. Tkwilam tam 40 minut, sluchalam bzdur, wypowiadalam slowa niezgodne z prawdą, patrzylam w podloge i balam się myśleć. Poszlam do księdza by, jak chciala Jego mama, poprosić księdza o poprowadzenie uroczystości pogrzebowych.... I co uslyszalam?..................Mniej więcej mówil o tym, że "taaa... slyszal...dzwonili do niego...ale on Go nie uczyl... nieee...on nie wie... (Boże! on nie wiedzial o Kogo chodzi!!!!!!!!!), no może sprawdzić, ale przecież tam będzie inny ksiądz... powinien byc ten z Jego parafii... Nieee. Ale dobrze, zadzwoni do matki"... Koniec rozmowy. Stoję przed nim i czekam na jakieś slowo otuchy... jak zwykle wymagam zbyt wiele i od niewlasciwych osób... on nic. Zabieram się do wyjścia. On nic. Wychodzę. Ani slowa. Cisza. Zaczyna coś mówić do kogoś innego. Wyszlam. Po drodze rozglądając się jeszcze trochę, zaglądając do śmietnika... gdzie jest wiara? ...............Gdzie jest Bóg? Wrócilam do domu. Zjadlam coś. Wzięlam od mamy Wyborczą. I co zobaczylam?............Nekrolog. Wielkie czarne przerażająco potężne i glośne litery. Tworzące szereg. Szereg szepczący Jego imie i nazwisko.
Coś potwornie niedobrego dzialo się ze mną przez ostatni miesiąc. Niszczylam wszystko, wszystkich. Niszczylam samą siebie myślami. Jak uwierzyć że myśłenie to dar? Że rozum do czegoś (poza produkcją bólu) naprawdę jest potrzebny? Jak mam teraz pokochać, kiedy wiem że milość zabija? Tlumaczę sobie że to nie była prawdziwa milość... Wierzę jeszcze, że milość to coś innego niż przymus i wątpliwości. Dlaczego ja jeszcze wierzę?! To chyba prawdziwy cud. Który teraz mogę docenić, oglądając go i ten cudowny świat nowym, odrodzonym, wolnym spojrzeniem... I wierzę w Boga. Wbrew wszystkiemu. Zabil kogoś kto powinien żyć. Nie wierzę w to, ale w niego ciągle wierzę. Teraz w ciągu kilku dni zawalil mi się caly świat. Jeszcze nigdy nie przeżylam...nie...nie mogę... Może musial się zawalić, by powstać na nowo... Pelnią. Siebie.
Czuję jak wypelnia się mózg. Zanikają myśli, pojawia się tylko powódź. Lzy rozlewają się po calej glowie. Przelamują się tamy, otwierają uszy i slyszę już tylko placz. Piersi blokują się w spazmatycznym żądaniu powietrza. Cialo rzuca się w drgawkach, nerwowo szuka kryjówki. Ucieka przed potopem, chowa się przed sobą glęboko w sobie. I ciagle jest za duże, ciągle zalewają je lzy i ciągle jest widoczne. Lzy usuwają też oczy, podtapiają spojrzenia. Zalewają jeziora bez dna, pozostale po oczach... Zalewają to, co pozostale po duszy. Ale to jezioro jest bez dna. Każda kropla wchlonięta przez skórę daje jej wytchnienie, ale za malo jej by ukoić duszę. Taka powódź męczy cialo, meczy mózg... Ale po każdej katastrofie szkody można naprawić... Fabrykę myśli uruchomić na nowo...