Archiwum wrzesień 2003, strona 5


wrz 10 2003 ścieżką dnia....
Komentarze: 11

Lżej mi teraz. Kiedy już wszystko „załatwione”. I to po mojej myśli. Tej myśli konkretnej nie miałam. Ale ważne że nic nie jest wymuszone, wręcz pożądane... 

...I jak co dzień zawitam w szpitalu. Będziemy się uśmiechać i tłumaczyć sobie wszystko na jeden sposób... Jednak faktem jest że jak się wali to wszystko na raz. Ciekawe co jeszcze się stanie po tej kradzieży samochodu.

Tymczasem wybieram się na kolejne zakupy. Czego zapragnę moim się stanie! A jak! Chyba spodobało mi się posiadanie portfela z zawartością. Co nie zmienia faktu, że pogodziłam się z perspektywą ciągłego jej braku. Im więcej masz tym więcej chcesz. Coś w tym jest. Jakaś niepokojąca siła... Więc będę tylko cieszyć się tą chwilą. Cholera, nareszcie mogłam kupić mamie na pięćdziesiąte pierwsze urodziny taki prezent o jakim marzy i na jaki zasługuje!

 

1984 : :
wrz 10 2003 zakłócenia na falach rutyny
Komentarze: 3

Nie zmieniło się nic. Księżyc jak co miesiąc spotkał się ze mną, twarzą w twarz.  Sąsiadka z dołu nadal wali w kaloryfer gdy jest za głośno. Kot dalej śpi w szafie. Piętnastka skręca w prawo. Moje ciało umie trwać bez czucia. Przed oczyma wyświetla się przeszłość. Katar mam w obydwu dziurkach nosa. Nadal śni mi się ten sam zły sen. Tak samo myję ręce. Nieustannie odczuwam pragnienie. Telefon dzwoni zbyt nachalnie. Jamnik na dole szczeka tak samo monotonnie. Krew tworzy karminową plamę. Cały czas pamiętam. Budzę się rano w tym samym łóżku. Strażnicy nadal łypią czerwonym okiem znad horyzontu. Winda zatrzymuje się na parterze. Kawę, powietrze, ogień, słońce... widzę, czuję i wciąż nie dotykam.

Zasypiam.

A jednak wszystko jest inne. Tak nagle zaczęło się nowe życie.

 

1984 : :
wrz 07 2003 Bez tytułu
Komentarze: 10

Tamten wieczór. Stałam przed lustrem. Pięć minut dla siebie. Po pracy. Przed nocą.

Patrzyłam na to stworzenie w odbiciu, na włosy spięte w porannym pośpiechu, na te ładnie orzęsione oczy, przyjemną twarz...... Na źrenice.... Chwila zastanowienia. Co ja robię?

Chciałam.

Robiłam to, na co miałam ochotę.

 

1984 : :
wrz 07 2003 Bez tytułu
Komentarze: 2

Nie, nie będzie śmiesznie, bo jak wspominam to robię się sentymentalna...

 

Nie zapomnę nigdy jak wybraliśmy się nad morze. Zupełnie spontanicznie. Tuż przed północą. Na dworze było 10 stopni. Wszyscy zostali na górze. I tylko my. Nas dwoje żeby udowodnić sobie, żeby zaszaleć, że być tam razem, żeby to poczuć, żeby zmyć to ciepło, żeby nie żałować... Zdjęliśmy buty, zdjęliśmy coś jeszcze i walczyliśmy z falami w lodowatej ale dziwnie ciepłej wodzie, podczas sztormu.

Pamiętam jak jednej nocy, w środku nudnej wyjątkowo imprezy, po kilku wściekłych, kieliszku wina i dwóch kuflach piwa wybrałyśmy się tylko we dwie na spacerek... Spotkałyśmy jakichś dwóch typów i postanowiłyśmy pobawić się w teatr. Byłyśmy matkami z dziećmi a tamci opowiadali nam z przejęciem i bardzo dokładnie co to kwas, co to trawa, co to sms i co to właściwie znaczy żyć. Bardzo się chłopcy wczuli i odpowiednio nami zajęli.

Nie chcę natomiast pamiętać tej najgorszej nocy, kiedy to po porządnym balowaniu kumpela zgubiła klucz od baru. „No gdzie masz jeszcze kieszeń!?” "Nie mam!"- zdolala wycedzić podnosząc się z ziemi po kolejnej utracie równowagi. Siedząc wśród gromady pijanych łosiów i przy niej nawalonej do nieprzytomności miałam poradzić sobie jak zwykle zresztą sama. Tak więc kiedy już odgoniłam gromadę która korzystała z okazji i skrzętnie zajęła się pocieszaniem biednej mnie, wydarłam się na poszukiwania. Zimno, świta, pusto a ja chodzę i szukam. Wracam na miejsce zguby, a przynajmniej zguby trzeźwości. Wychodzę. Tam na środku pustej ulicy kolega chce mnie zgwałcić i kulturalnie pyta czy może. Idę dalej a ten za mną... Jakoś się udało. Idę dalej. Omijam studzienkę kanalizacyjną w którą nie omieszkała wpaść wspomniana sprawczyni kłopotów. Do końca uda. Dalej nie poszło. Dochodzę do domu. Nie mam siły pisać o tym co się działo i jak to ohydne stworzenie dotarło do łóżka a następnie do siebie. Klucz rano znalazł się w zaszytej kieszeni. Specjalnej... Co by nie zgubić przypadkiem.

Nie mogę dalej bo mnie kurwica nerwowa bierze jak myślę o tej nocy.

1984 : :
wrz 07 2003 Bez tytułu
Komentarze: 3
Próbuję coś napisać. Przypominam sobie każdy dzień. Choć lepiej pamiętam noce...

Historyjki z wakacji się zachciewa...

To była jedna długa historyjka. Zaczynała się co rano od krzyku na dole. Donośnego wrzasku, fali drapieżnego dźwięku z którego po dłuższym i coraz bardziej świadomym zastanowieniu dało się wyróżnić również moje imię. Wstaję. Czekam na łazienkę. Ale coby przypadkiem nie próżnować w międzyczasie robię już posypkę do kurczaka i po obmyciu rąk (a przy okazji twarzy po ciężkim śnie) mogę już nadziewać ptaszki na kij, nóżki ciągnąć i zaczepiać od przodu a łapki wykręcać do tyłu zahaczając o boczne sztyce. I voila! Można włączać rożno. Potem chwila w łazience i zaczynamy nowy dzień. Spod drzwi zabieram wiadro z mopem zostawione wczoraj po to by za dwanaście godzin ponownie zostawić je pod drzwiami po umyciu podłogi. Niezachwiana równowaga. Permanentne deja vu.

Kroję warzywa, bułki, dorabiam czego trzeba, stoliki na ogół rozkładał mi Ktoś, czasem sama, czasem razem. Dostawianie napojów i piw, noszenie skrzyń i kegów, w końcu pierwszy klient. „Dzień dobry” poprzedzone serdecznym uśmiechem. „Oczywiście, czy coś jeszcze?” „A czy mogłabym zobaczyć dowód? Nie? No to niestety się nie napijesz szczeniaku bo jestem wredną jędzą i tak jak właśnie sobie myślisz sprawia mi przyjemność oglądanie co chwila pięknych gęb na tych plastikowych plakietkach świadczących o polskości...

Przyjemność natomiast niewątpliwą sprawiało nam kichanie (koniecznie głośne) do hamburgerów przeznaczonych dla zrzędliwych bab z wiecznie chorym synkiem i pieskiem dla którego musiały wcześniej kupić mineralną za 1, 60 i plastikowy kubeczek bo psina zmęczona... Wesoła załoga nie szczędziła szyderstw i nie dość cichych komentarzy do wszystkich klientów więc ofiara, która akurat przyjmowała zamówienie jednocześnie płonęła ze wstydu i resztkami sił powstrzymywała śmiech. Kiedy ruch się zmniejszył, lokal ów przekształcił się w świątynię hazardu. Pewien zboczony klient który wiecznie składał mi niemoralne propozycje lub ograniczał się do komentowania dekoltu okazał się całkiem sympatyczny. Przeprosił za jednorazowe dekoltu dotknięcie. I ja przeprosiłam za niedostępność. Udostepniłam się więc i służyłam jako maskotka szczęścia wysyłając z nim co dzień kilogramy kuponów totka. Nawet kiedy nie przychodził atmosfera pozostawała iście hazardowa. Na ladzie graliśmy w pokera na pieniądze. Wygrałam 15 złotych. I w ten sposób każdy z tych jednakowych dni różnił się od siebie. Tylko wieczorne sprzątanie znów zaczynało się od frytownic, przez piecyki po kible, stoliki, parasole i podłogi, aż do nieszczęsnego wiadra zostawianego przy drzwiach. Potem zaczynała się noc. A ta była już każda inna. Dzięki Ci za to Ojcze!

 

1984 : :