Coś przełomowego dzieje się. Wstałam po piątej, wierciłam się i machałam nóżką. Doczekałam szóstej. Włączyło się radio. Mogłam spać do 9 ale nieeee… Niczym dziesięciolatek po wypiciu cappuccino zerwałam się wypoczęta i zadowolona, potuptałam do kuchni żeby znowu zadziwić samą siebie. Zamiast kawy postanowiłam zrobić sobie miętę. Chwila wahania, no bo jak to, chyba jednak kawę… Ale moja stanowczość dziś również chyba prognozuje jakiś przełom. Żadnych więcej problemów z decyzjami. Jak mi ta mięta teraz smakuje! I nie analizuję po tysiąckroć czy to aby na pewno dobry wybór. A dzień będzie jeszcze lepszy od poprzedniego, jeśli to w ogóle możliwe. Nie sądziłam że będę się czuła jeszcze lepiej, jeszcze szczęśliwsza, jeszcze bardziej spełniona, jeszcze lepsza, jeszcze bardziej sensowna, dorzeczna, potrzebna, spełniona. Wszystko co dobre samo włazi mi w ręce. Kiedyś będę musiała za to zapłacić… Czekajmy więc teraz tylko na kryzys, rozpacz, koniec… Bo cóż innego, jeśli osiągnęłam już nawet to, o czym kiedyś bałam się nawet pocichutku pomarzyć?!
?