Archiwum czerwiec 2004, strona 1


cze 23 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

 

Psychologa mi potrzeba. Na gwałt.

Nic bardziej nie psuje mi humoru niż myśl że to dziś o 18. Wszystko inne zdaje się być zbawieniem, ostatnią deską ratunku...

Wszystko inne cieszy a to przygniata.

Coś jest nie tak.

Mamcia się zamartwia bo oczy podobno mam smutne. Tato się nie zamartwia bo nic nie widzi. Piekne się zamartwiają bo nie zrozumiały. Ja się zamartwiam bo każdy by się zamartwiał.

 

 

1984 : :
cze 22 2004 Bez tytułu
Komentarze: 63

Dawno nie ogarnął mnie tak przeraźliwy smutek. Ogólne zwątpienie.

Próbując sobie pomóc chyba tylko pogorszyłam.

Były zakupy, było czytanie Freuda, było spotkanie z dwiema przyjaznymi duszami i chuj z tego wyszedł. Albo właśnie przez to...

Chuj chuj chuj wszędzie chuj. Trochę za dużo.  

Ciężko mi. Odnaleźć się na tym świecie pełnym wytycznych.

Chciałabym być uporządkowana.

 

Niby żyję jak należy ale tak cholernie bez przekonania!!!

 

 

 

1984 : :
cze 21 2004 Bez tytułu
Komentarze: 2

Ciężko, oj ciężko. Mamcia wytresowała mnie tak perfekcyjnie, że już nawet, gdy wszystko wraca niby do normy ja sama podaję się jak na tacy szanownym wyrzutom sumienia. I wcinają.

Zmaltretowana całym tym dniem w końcu spotkałam się w końcu z Księciuniem. Spotkanie to było jednym z elementów maltretujących. Boooo: skoro mamcia miała rację to Ktoś jej nie miał. I skoro mamcie trzeba kochać to Kogoś nie!

Widzę że stoi. Pod pomnikiem. Widok rozkoszny. Pomnik i On. Niczym dwóch Kościuszków. Ścisk. Próżnia. Czasu, miejsca, bytu… Próżnia ogólna. Gdzieś idziemy coś mówimy pijemy jemy rozmawiamy trzęsiemy się z zimna i znów zapadamy w próżnię. Ścisk. Autobus robił ładny widok tylnym oknem.

 

- byłem pewien, że dziś będzie przesilenie…

- eh… nie no… dlaczego… chociaż w sumie… było. właściwie nawet trochę jest…

- …

- eh….

- tego się bałem…

- (… cmoooook…)

- hm, ale zaraz, co rozumiesz przez przesilenie?

- a Ty?

- powiedz pierwsza…

- nie e

- nOo, kiedy jedno z dwojga zdaje sobie sprawę, że jest, i fajnie… tylko po co?...

- no tak. ja rozumiem dokładnie to samo..

- mHm.

- ale wiesz, dzisiaj jest dwudziesty pierwszy, paprotki, święty Jan i te sprawy….

- tak? to dziś? a faktycznie! …nie rozumiem…

- no letnie przesilenie…

- (dłuuuga cisza z ciężką głową na ramieniu….) no jeden zero dla ciebie, mała…

 

 

 

Koc, książka i zapomnienie!

Raz!

Rachunek później.

 

 

1984 : :
cze 21 2004 Bez tytułu
Komentarze: 3

Źle się stało. Mamcia głosem grobowym obwieściła, że jestem nierozsądna i lekkomyślna. A do tego kłamię.

Wiem, że kochana moja przesadza jak to zresztą często się zdarza, ale nie przejmować się nie potrafię. Zabija wszystko. Zawsze potrafiła skutecznie zabić mój entuzjazm, moją inwencję, spontaniczność, nie mówiąc już o normalnym spojrzeniu na sprawy, które dla niej zawsze będą tabu. Psssyt! Tak oto mamcia z lekka mnie skrzywiła...

Dzięki Ci mamciu że nie było zbyt łatwo, dzięki Ci mamciu ah dzięki!

Bo oto gdy Księciunio odwiózł mnie do domu zachciało nam się jeszcze minut kilka pobyć razem. Ot fanaberia! Poszłam więc kawałek z nim, w stronę postoju taksówek. I nagle spontanicznie zachciało nam się spaceru. A że nieopodal jest las... Poszlim. Mielim parasolek i mielim ochotę. Nic że tuż przed północom, nic że leje, nic że ciemno, nic że straszno. I git!

W lesie, wiadomo, jak to w lesie... Komu chcialoby się myśleć o zegarku, parasolku, co dopiero o mamci i dzwoniącym telefonie.

No, nie odebrałam no...

Dzwonił tak razy pięć.

Bo oto mamcia widziała z okienka jak przejeżdżamy autobusikiem dłuuuugo dłuuugo wcześniej. I widocznie mamcia czuła co w lesie się święciło... choć twierdzi że się martwiła.... Tak, ja wiem, martwiła się. Ani chybi. Stąd teraz ta afera o niemożności zaufania, o zarwanych nocach, o zawodzie, o zastanowieniusięnadsobą.

Jakże róźnie ludzie potrafią cieszyć się na widok przemokniętych do suchej nitki zagubionych bliskich o których to jeszcze przed chwilą tak bardzo się martwili...

 

 

1984 : :
cze 20 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

Nagle okazuje się że lada chwila wyjeżdżam. Dziś jeszcze relaks a jutro wielka gonitwa w poszukiwaniu straconego już czasu.

Pierwsze pytanie: Jak ja mam go teraz zostawić?

Odpowiedź tej podłej: Tak samo jak robiłaś to wcześniej. Już dwa razy i na znaczniej dłużej. Masz wprawę.

Odpowiedź tej teraz: Całując w czoło i obiecując że nic się nie zmieni.

Pytanie drugie: Czy warto?

Odpowiedź wszystkiego dokoła: Hmmm....

Pytanie trzecie: Czy chcę?

Odpowiedz samą sobą zadziwionej: Tak.

Wrócę na dwa, trzy dni. Zrobię pranie i pojadę gdzie indziej. Z wielkim bagażem odpowiedzialności i strachu. Potem wrócę. Na trzy, cztery dni. Może kiedy pranie będzie się suszyć spróbuję zdawać to zapomniane prawo jazdy. I znów wyjadę. Nie na długo, nie... Miesiąc. A potem sterana doprowadzę się do stanu używalności chyba że cudem zdołam go utrzymać w tych estremalnych warunkach. I wyjadę z Księciem. Nie ważne gdzie.

Jeśli te plany nie ulegną zmianie to za trzy miesiące pogratuluję samej sobie. I wtedy pierwszy raz spojrzę w lustro prosto, nie oglądając rzęs czy włosów. Spojrzę głęboko w oczy. W te oczy które podobno są kwintesencją... A dla mnie tylko nieczystym poplatanym zagubionym wnętrzem mnie.

Już wiem jak żyć. Teraz egzamin praktyczny.

Pytanie poboczne: Który to już? Ile można?!

Odpowiedź absolutnie moja okraszona uśmiechem maniaczki: Nigdy za wiele.

 

Bałam się, że życia będzie za dużo, że po godzinie nic nie robienia za chwile zje mnie nuda... Teraz znów będę biec. Dlaczego tak mnie ten bieg nęci? Czemu nie męczy?

Czyżbym wciąż uciekała?

 

 

1984 : :