Najnowsze wpisy, strona 24


kwi 25 2004 miscellaneous senses
Komentarze: 10

 

 

 

A chuj! Jak mi się chce jeść to jem, jak chce mi się śpiewać arię operową to wyję w niebogłosy, jak chce mi się być nieprzyzwoitą to jestem, jak chce mi się pisać to piszę.

A jak jest o czym to nie wiem jak to wyrazić.

Jest wyjątkowo. Spokojnie. Błogo.

I dużo.

Zależy, od której strony by na to spojrzeć.

Mama: Nareszcie jest tak jak być powinno. Nareszcie...

Doktor habilitowany profesor nadzwyczajny: I co ona się tak szczerzy?

Tata: No a ożeni się z nią?

Miller: Są sprawy, które należy bezwzględnie dokończyć.

Uczeń: Czwartek? Piątek? I niedziela.

Ona: Ja już Cię tak kocham i tak się przyzwyczaiłam, że nie mogę żyć i poruszać się bez Ciebie. Nie obchodzi mnie… daj rękę, chodź, idziemy!

Siostra: Nie mam czasu.

On: Należy nam się tydzień zapomnienia.

Ja: Kocham.

 

 

I kocham ten moment. Mocno przydepnąć, delikatnie położyć dłoń, lekko przesunąć i popchnąć myśląc jak sprawnie mi to idzie, jakbym robiła to wcześniej miliony razy. I unoszę nogę… I to małe ciepłe zmechanizowane pomieszczenie zaczyna się poruszać. I robi to tak sprawnie jakby poruszało się pod moją nóżką już miliony razy. I sunie. Uwielbiam. Pasjami… Nie wiem, czego to dowodzi. Możliwe, że moich władczych zapędów do kierowania czymkolwiek innym niż mną samą.

 

A na to licencję już mam. Po właśnie zakończonej rozmowie z rodzicami motywacja trochę podrosła. Bo byłam zrezygnowałam*. I oznajmiłam już wszystkim ową rezygnację. Ale teraz dźwięczą słowa rozmaitych dobrze życzących, wypowiedziane mimochodem… Dlaczego? Dałabyś radę. Nie, to nie było bez sensu…. No pewnie, to może za rok…

I znowu zamknięcie. Od wewnątrz.

Udowodnię!

W uszach brzęczy frazes. Brać sprawy w swoje ręce.

Ale ciii...

 

 

 

 

*petycyjka o przywrócenie czasu zaprzeszłego do użytku powszechnego?

 

 

 

1984 : :
kwi 24 2004 You gave me life, now show me how to live.......
Komentarze: 3

                               

 

 

                          ?              

                              

 

 

Do napisania noty podejście piąte. Nieudane.

Postulat odrzucony z powodu zbyt małej zawartości zamierzonego przekazu w przekazie uzyskanym.

I w trosce o narażonych na odbiór.

 

 

1984 : :
kwi 20 2004 Bez tytułu
Komentarze: 10

Bym coś napisała ale nie mam czasu. Ciągle ktoś przewija się przez dom. Ciągle robię herbatkę, kawkę, sprzątam kurz spod nóżek niemalże…Gdzieś wsiadam, jadę i wysiadam, ewentualnie wsiadam, prowadzę i wypełzam. Ciągle zmywam i od nowa maluje paznokcie i o dziwo wciąż widzę w tym sens. Wciąż też wierzę, że osiągnę swój cel przeładowany kumulowaną gdzieś dotychczas głęboko ambicją, więc tonę w książkach w każdej wolnej chwili, która tak naprawdę nigdy do końca wolna nie jest, bo ciągle ukradziona innemu zajęciu, które czeka w kolejce. A kolejka końca nie ma i wciąż jakieś nowe cudo się ustawia. Wszyscy mnie teraz kochają, wszystko jest idealnie, jestem spełniona, uśmiechnięta, piękna i imponująco zadziwiająca. I skromna. Często dzwoni telefon, częściej niż zwykle topię się we wnętrzu czyjejś psychiki. Biegam. Wpadam w dziury. Naprawiam swoje stopy i znów i wciąż. Pracujemy już nawet w niedzielę. W podróży w poniedziałki. We wtorki o siebie dbamy. W środy pokazujemy się publicznie. W czwartki poszerzamy horyzonty. W piątki odkrywamy nowe smaki. W soboty ulegamy namowom. W niedziele wierzymy.

Bym coś napisała ale nie mam        .

 

 

 

1984 : :
kwi 19 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

Na dnie torby znalazła się maleńka aluzja. Zignorowałam.

Czas płynął równolegle do moich myśli więc mogłam spokojnie zaniechać rozważań.

I nawet kiedy na horyzoncie pojawiło się rozwidlenie poddałam się nurtowi. Taki bezwład jest o dziwo niebiańsko przyjemny. Do czasu kiedy mapa przechodząca z rąk do rąk nie spada na głowę celując w zamknięte dłonie. A jednak ścisnęły mocno i teraz ten szlak nie daje o sobie zapomnieć. „Do przebycia” Zgodnie ze wskazówkami. I ściśle trzymając się wytyczonej trasy.

Wyjęłam aluzję z torby.

Przeczytałam napis. Powąchałam. Była śliska. Przedarłam na pół. Nie myśląc. Wyrzuciłam przez okno.

Nie myśląc, nie analizując.

Nie musiałam starać się nie myśleć. Po prostu samo się przestało. Zachowawczo.

Torba nadal stoi przy stosie książek. Ohydna.

 

 

 

 

1984 : :
kwi 13 2004 pan paser naszym przyjacielem jest!
Komentarze: 16

 

 

 

Idąc ulicą zaczepił nas przystojny mężczyzna odziany w czarną skórę, posiadający nienaturalnie opaloną twarz i miętowy oddech z naleciałościami alkoholowymi. Wiem, bo dał mi go poznać z odległości dziesięciu centymetrów. Nie chcą państwo kupić zegareczka?- Ponętnie ział mi w nos, prezentując Mu jednocześnie srebrnego Sharpa. Nie, absolutnie nie chcemy- odparliśmy jednocześnie. Ja z serdecznym uśmiechem, On z powagą i gotowością do podjęcia ewentualnej akcji w celu zwiększenia odległości wyczuwalności oddechu. Szkoda!- Rzucił mężczyzna i dobrowolnie się zdystansował. Ale pan ma…- zaczął. Zamarłam. No… dalej, kochany, co takiego On ma? Pewnie rzucisz jakiś komentarz na mój temat? Albo niesubtelną inwektywę pod Jego adresem. No, co? Nos, włosy, spojrzenie? Idziemy dalej. Mężczyzna dopowiada zza pleców osamotniony ze swoim zegareczkiem. Ale pan ma usta wycałowane... Uśmiech. Pełen wdzięczności i kokieterii. Przez kobietę- mierząc mnie spojrzeniem dodaje, chyba zupełnie niepotrzebnie. Odwracam się i uśmiecham najpiękniej jak tylko potrafię. Prawda?! Oczywiście, że przez kobietę. Przeze mnie! Mrużę oczy i spoglądam do góry, na to swoje dzieło. Nie ciężko jest je tworzyć. Mnie, takiemu twórcy osobistemu, co to i opłacalny i wysokoopłacany...

 

 

 

1984 : :