Dostaję jakichś schiz. W domu pusto i ciemno. Autentycznie się boję. Może to za pomocą dzisiejszego snu. Przebił wszystkie dotychczasowe koszmary...
Od dziecka śniło mi się że jadę windą, która dojeżdża do ostatniego piętra nie zatrzymuje się jak zwykle tylko jedzie wyżej. Kiedy wreszcie udaje mi się wysiąść dokoła pełno jakichś lin i sznurów wiszących pionowo. Podłogę natomiast stanowią grube białe poduchy. Kiedy robię krok poduchy zapadają się i spadam na parter. W ustach mam kłęby pierza.
Typowe. To powtarza się często. A dodatkowym urozmaiceniem bywało pojawienie się na strychu dwóch mężczyzn, porwanie biednej małej mnie i zaprowadzenie do drzwi mojego domu. Dzwonek, mama otwiera drzwi a oni pozwalają mi jedynie zerknąć na mamę zza swoich nóg, nie mogę do niej podejść...
Przyzwyczaiłam się. Chociaż nie jest to przyjemne. Nie wiem dlaczego akurat coś takiego i dlaczego w ogóle to się powtarza.
Dziś we śnie wynosiłam suchy chleb i postawiłam go przy koszu koło przystanku a nie przy koszu za blokiem. Co okazało się błędem, na przystanku bowiem siedziało sobie dwóch panów i spostrzegłszy mnie postanowili sobie na mnie zapolować. A ja chytrze dostrzegłam w samych tylko ich spojrzeniach że oto pragną obrabować moje cenne domostwo i w te pędy uderzam do klatki. Winda. Standard........ Biegam po tym strychu, biegam, uciekam, przechodzę do klatki obok. Wiem że idą za mną. Trzymam w dłoni klucz i panicznie się boję. I marzę żeby to był sen. Szczypię się w rękę, ale niestety... dzieje się dalej. Dobiegam górą do trzeciej klatki. Jestem w czyimś mieszkaniu. Widzę ich przez okno. Wrócili na przystanek. Oddycham z ulgą i nagle znajduję się w autobusie. Spotykam kolegę z podstawówki. Idzie ze mną do tej nieszczęsnej klatki. Wchodzimy. Uf. Udało się. Nie zauważyli nas, odpuścili i siedzą dalej na przystanku. Winda się uspokoiła. Dochodzę do swoich drzwi. Klucz, dziurka. I co się dzieje? Klucz zaczyna się wyginać, błądzić w tej pieprzonej dziurce, zagłębia się tam, łamie i już wiem że dwa typy były w domu. W moim domu. Królestwie, schronieniu.
Nie, nie bałam się o swoje życie, ani o wieżę czy komputer. Bałam się że jakiś zapchlony typ wtargnie do Mojego Domu!
Że weźmie choćby jedną książkę, choćby pióro, lustro, szalik.
Nie znoszę kradzieży.
Ciężko przeżyłam fakt iż ukradli mi w barze jedną flaszkę piwa. Oj ciężko... Mogłabym pobić tych gnoi najdotkliwiej jak potrafię. Mogłabym naprawdę skrzywdzić bo TAK SIĘ NIE ROBI. Nie potrafię tego znieść. To Moja książka, mój szalik i moja flaszka więc do cholery jakim prawem!?!?
Nic. Nie o tym miało być. Poniosło mnie.
Sen wytrącił mnie z równowagi. Obudziłam się poważnie wystraszona. Jedna tylko myśl. Niech będzie już siódma. Niech mama przyjdzie mnie obudzić. I niech przytuli.
Po wyjściu z domu wszędzie widziałam dwóch panów.
Teraz siedzę sama w domu. Dzieją się różne dziwne rzeczy. Nie napisze co. Brzmią zbyt strasznie.
Boję się.
Zwariowałam. Boję się własnego domu i wszystkiego co się dzieje. Boję się nawet odwrócić głowę.