Nie mogę się przyzwyczaić. Do tego tutaj. Do dawnych bliskich, dziś jakby obcych twarzy. I tęsknię do obcych a jednak już bliższych...
Tu źle. Tam niedobrze. Chciałoby się znaleźć to swoje miejsce. Kto wie.. Może na innym kontynencie. Może tuż za rogiem. Gdzieś, gdzie nie będzie tej smutnej myśli że czegoś brak.
Tymczasem tęsknię. Ciągle myślami wracam do wspólnych wieczorów, nocy, słów...
Pamiętam sztorm. Hehhee. Tu następuje wymowne drgnięcie warg i ledwo widoczny błysk w narządzie wzroku.
Są chwile, które mogłyby trwać wiecznie. Ale są i te ohydne, potwornie długie, brudne....
Pamiętam... ...........
Pamiętam też najsmutniejszy z wieczorów. Poszliśmy na spacer tylko we dwoje. Może to był błąd. Może trzeba było jeszcze czekać... Umawialiśmy się. Może zbyt szybko zwątpiłam w wartość jego obietnicy. Idąc tak środkiem ulicy, gaworząc i popijając piwko usłyszałam dochodzący zza pleców warkot silnika. Jechał za nami. Patrzył z wyrzutem czy z żalem i krótko tylko wyjaśnił spóźnienie. Zabrał nas do siebie. Wieczór spędziłam w towarzystwie ich obu. Nie kleiła się rozmowa, nie spotykały się spojrzenia... Ich troje cholera... Jeden na siłę wepchnął się pomiędzy mnie a tego drugiego. Władczym ruchem złapał moje kolano i tak siedzieliśmy patrząc przed siebie. Chora sytuacja. Jeden milczał, drugi uporczywie patrzył mi w oczy a ja jeszcze w życiu nie byłam tak skrępowana. Było mi przykro, było mi wstyd, pieprzyłam o najmniej istotnych rzeczach. Wstałam. Poprosiłam by odwieźli mnie do domu. Niby nic się nie stało. Kto to przeczyta nie zrozumie mojego zachowania, moich odczuć. Bo czułam się jak szmata. Nie pomógł długi prysznic, nie pomogła rozmowa, muzyka i indywidualne łóżko na chwilową własność. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Cofnąć czas i zmienić swój ruch w tej pieprzonej grze. Bo była to gra. Do której teraz w ogóle bym nie przystąpiła. Miała tylko jedno wyjście. Wszyscy przegraliśmy.