Najnowsze wpisy, strona 57


wrz 07 2003 Bez tytułu
Komentarze: 3
Próbuję coś napisać. Przypominam sobie każdy dzień. Choć lepiej pamiętam noce...

Historyjki z wakacji się zachciewa...

To była jedna długa historyjka. Zaczynała się co rano od krzyku na dole. Donośnego wrzasku, fali drapieżnego dźwięku z którego po dłuższym i coraz bardziej świadomym zastanowieniu dało się wyróżnić również moje imię. Wstaję. Czekam na łazienkę. Ale coby przypadkiem nie próżnować w międzyczasie robię już posypkę do kurczaka i po obmyciu rąk (a przy okazji twarzy po ciężkim śnie) mogę już nadziewać ptaszki na kij, nóżki ciągnąć i zaczepiać od przodu a łapki wykręcać do tyłu zahaczając o boczne sztyce. I voila! Można włączać rożno. Potem chwila w łazience i zaczynamy nowy dzień. Spod drzwi zabieram wiadro z mopem zostawione wczoraj po to by za dwanaście godzin ponownie zostawić je pod drzwiami po umyciu podłogi. Niezachwiana równowaga. Permanentne deja vu.

Kroję warzywa, bułki, dorabiam czego trzeba, stoliki na ogół rozkładał mi Ktoś, czasem sama, czasem razem. Dostawianie napojów i piw, noszenie skrzyń i kegów, w końcu pierwszy klient. „Dzień dobry” poprzedzone serdecznym uśmiechem. „Oczywiście, czy coś jeszcze?” „A czy mogłabym zobaczyć dowód? Nie? No to niestety się nie napijesz szczeniaku bo jestem wredną jędzą i tak jak właśnie sobie myślisz sprawia mi przyjemność oglądanie co chwila pięknych gęb na tych plastikowych plakietkach świadczących o polskości...

Przyjemność natomiast niewątpliwą sprawiało nam kichanie (koniecznie głośne) do hamburgerów przeznaczonych dla zrzędliwych bab z wiecznie chorym synkiem i pieskiem dla którego musiały wcześniej kupić mineralną za 1, 60 i plastikowy kubeczek bo psina zmęczona... Wesoła załoga nie szczędziła szyderstw i nie dość cichych komentarzy do wszystkich klientów więc ofiara, która akurat przyjmowała zamówienie jednocześnie płonęła ze wstydu i resztkami sił powstrzymywała śmiech. Kiedy ruch się zmniejszył, lokal ów przekształcił się w świątynię hazardu. Pewien zboczony klient który wiecznie składał mi niemoralne propozycje lub ograniczał się do komentowania dekoltu okazał się całkiem sympatyczny. Przeprosił za jednorazowe dekoltu dotknięcie. I ja przeprosiłam za niedostępność. Udostepniłam się więc i służyłam jako maskotka szczęścia wysyłając z nim co dzień kilogramy kuponów totka. Nawet kiedy nie przychodził atmosfera pozostawała iście hazardowa. Na ladzie graliśmy w pokera na pieniądze. Wygrałam 15 złotych. I w ten sposób każdy z tych jednakowych dni różnił się od siebie. Tylko wieczorne sprzątanie znów zaczynało się od frytownic, przez piecyki po kible, stoliki, parasole i podłogi, aż do nieszczęsnego wiadra zostawianego przy drzwiach. Potem zaczynała się noc. A ta była już każda inna. Dzięki Ci za to Ojcze!

 

1984 : :
wrz 06 2003 Bez tytułu
Komentarze: 4

Znów intensywny dzień. Poznajemy okoliczne miasteczka. Ostatnio lepiej się czuję w tych mniejszych. Ciepło, miło, swojsko.

Wszystko będzie dobrze, prawda?

Nagle zwala mi się do domu pseudo przyjaciółka. Nie wiem jeszcze czego chce, na razie nakręca mnie na powrót do przeszłości.

Dziękuję, do widzenia pani.

Mama płacze a ja nadal nie mogę robić więcej niż robię.

 

1984 : :
wrz 05 2003 obłęd
Komentarze: 21

Nie wiem co się działo bo znów nie zdążyłam pomyśleć. Tuż po przebudzeniu wszystko odbywało się poza mną. Ten ranek różnił się od ostatnich. To fakt.

Obudzona nagle. Wiadomość nieprzyjemna. Działanie. Potem zwolnienie tempa. Dostałam esemesa. Nie wiem od kogo i trochę mnie męczy. „Ciągle o Tobie myślę, szkoda że nie chcesz mnie już widzieć”... Za cholerę nie wiem kto zacz.

Dobra... Może się domyślam.

I jeszcze jedna z najbliższych mi osób, również zrodzona z wnętrza mojej matki trafiła do szpitala. Leży tam teraz, moja biedna, męczy ją okropny ból a ja zrobiłam już wszystko co mogłam. Akurat teraz? Dlaczego tak to napisałeś? Dlaczego? Reżyserze... Nie będzie ślubu? Ma to być znak? 

***

Interweniowałam w sprawie owego esemesa. Niepotrzebnie. Żałuję i oficjalnie postanawiam dać sobie spokój. W tym obłędzie, który mnie otacza nie będzie trudno. Najchętniej zmieniłabym numer telefonu, częściowo zniszczyła zawartość mojej głowy, potem również jego, potem kazałabym zapomnieć o sobie, zniszczyć mnie i wszystko co ze mną związane.

Bo pomyliłam osoby. I tak naprawdę nie wiem kto to był.

Po prostu.. Chciałam by był to ktoś inny............

Teraz mi wstyd.

1984 : :
wrz 05 2003 co by tu... jak by tu... wracamy do rzeczywistości......
Komentarze: 11

CO TO BYLO?!

Szkoła charakteru, szkoła uczuć, szkoła gospodarności i wytrzymałości. Szkoła niemyślenia. Szkoła tolerancji, cierpliwości, powściągliwości, uniesień, życia.

Nie wiem o czym pisać.

Nie umiem już pisać. Chciałabym to wszystko pamiętać. Bo warte jest zapamiętania. Wszystkie te chwile.

Drewnianą chatkę. Ciężkie poranki. Strome schody. Szczery uśmiech. Wolność słowa. Biały proszek. Zimną kąpiel. Ciepły dotyk. Litry piwa. Cenną zgubę. Brak braku. Większą wartość. Pochłaniający hazard. Wygłodniałych kolonistów. Nieustanną gotowość. Wściekłe psy. Jego zapach. Czerwony księżyc. Poobijane łydki. Skacowaną załogę. Zaskakujące zbliżenie. Nocny dworzec.

Chciałabym to wszystko teraz przeczytać na swoim blogu. Jest grudzień, kwiecień, maj. Nie ma sierpnia. Być powinien.

Chciałabym od nowa umieć myśleć. Ale pozostać na tej wierzchniej warstwie życia. Bez analiz, bez problemów.

Chciałabym tak samo cieszyć się chwilą. Każdą minutę odczuwać równie mocno. Napawać się nią.

Chciałabym żeby jakoś to się ułożyło. Żeby trwało. Ten jeden miesiąc. Chciałabym mieć tę odwagę. I zadziałać.

Jednak już znowu towarzyszy mi strach. Obawa że zbyt wiele zależy ode mnie. A przecież porównując... Przecież to nic... Ode mnie zależy już tak niewiele.

Chciałabym zawsze być taką jaką tam się czułam. Jaką tam byłam. Chciałabym żeby ludzie wokół mnie byli LUDŹMI bo już wiem że mogą.

Chciałabym teraz położyć dłonie na jego piersi, na jego żebrach, brzuchu... ogrzać się. Policzkiem oprzeć się o jego plecy.

Chciałabym żeby cała jego siła znów zwarła ciało w jedność.

Chciałabym posprzątać mieszkanie i ugotować obiad bo dziwnie mi tak bezczynnie siedzieć.

Chciałabym wreszcie napisać to co chcę. I umieć napisać to co chcę.

Nie, nie chciałabym zbyt wiele. Nie chciałam niczego przez tak długi czas. Chciałabym żeby ktoś jeszcze na tym świecie czuł tak ogromną wdzięczność jak ja. Tak ogromną satysfakcje, zadowolenie i zobowiązanie. Wdzięczność reżyserowi. Tej Ręce, która popycha do przodu.

1984 : :
wrz 04 2003 Bez tytułu
Komentarze: 10

Raz dwa trzy. Próba klawiatury. Zdarzyło mi się zapomnieć jak owego cuda używać należy.

Zdarzyło mi się wrócić do normalnego świata. Tamten wydaje się jakby wycięty z życiorysu, włożony w nową okładkę. Odrębny życiorys wydalony już teraz z obiegu.

I tak pląta się tu i ówdzie tysiąc zużytych życiorysów.

Pięknych, trudnych, przyjemnych, bezmyślnych, półtoramiesięcznych, zimnych, upojnych, długich, gorących, powalających, zmiennych, zawsze skończonych.

 

Teraz usiądę opatulona zielonym kocem przed tym dziwnie płaskim, dziwnie obcym już odbiornikiem i poczytam sobie te Wasze wypociny. Blog... Heh. Nie napiszę. Nie umiem? Poczytam. Mam herbatkę malinową wszystkie cztery rooooogi...

Mam też temperaturę. Potężny katar i ogólny zgon organizmu. Ale nie żałuję.

Niczego.

Wręcz przeciwnie.

Jeszcze!

 

1984 : :