Komentarze: 14
Spokojnie. Przecież muszę zdać. Tylko będzie mi wstyd. Wejść tam i pokazać że stan mojej wiedzy jest wciąż bardzo stabilny i niezmienny.
Boję się.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Spokojnie. Przecież muszę zdać. Tylko będzie mi wstyd. Wejść tam i pokazać że stan mojej wiedzy jest wciąż bardzo stabilny i niezmienny.
Boję się.
Coś mi chodzi po głowie. I nie mogę złapać. Nie tam! Żadne zwierze... Myśl jakaś! Warto by ją ująć, bo jeszcze ucieknie... Ale nie mam procy, nie ustrzelę. Nie na lasso, nie w pułapkę... Tu potrzeba większego kalibru.
Albo lepiej nie będę jej łapać. Trzeba ją wybić z głowy! Wygonić i zamknąć szczelnie granice jaźni. Pozbyć się bezproduktywnej, nienamacalnej a zajmującej tylko miejsce mrzonki...
A jeśli jest ważna... Żyć z nią nie pełnie, czy bez niej... równie pusto...
Rok. Dokładnie rok temu. To tak szczególnie chwyta. Liczby, daty, rocznice... I mnie chwyciło. (Nadużywam ostatnio tego chwytania i wie o tym ktoś kto o tym wie i sam wie, że wie...) Ad rem koleżanko! A zatem siedząc tak przypomniała mi się ta data. 26 maja 2002. Oczywiście że jestem sentymentalna i od razu miałam wszystko przed oczyma. Mimo że nie rozpaczam, nie tęsknię... nie żałuję swojej decyzji, nie kocham, nie nienawidzę... Tak po prostu. TO było najważniejsze. Ważniejsze niż przed i PO... Po też ważne... Ale... Niewiele dni pamiętam tak dokładnie jak tamten. Niedziela. Żeby było śmieszniej uświadomiłam sobie że jestem dokładnie w tej samej bluzce co wtedy. To już rok. Rok temu rozmawialiśmy o wyższości cyfry „3” nad innymi cyframi. O cyfrze pełni, kompletności... I o orzeszkach tez rozmawialiśmy... I już wszystko było inaczej. Potem pamiętam telefon o siedemnastej. I pająka na ławce. I najbardziej niespodziewaną wizytę jakiej mogłam się nie spodziewać. W czwartek. Pierwsza randka odbyła się w bardzo niekonwencjonalnym miejscu. A na drugą spóźniłam się jakieś 35 minut. Wszystkie róże były najważniejsze. I wszystkie wątpliwości były potwornie męczące. Mam dzięki niemu cudowne wspomnienia, mam jego słowa w najważniejszym liście jaki dostałam. Mam skojarzenia, których chyba nigdy się nie pozbędę... Letni wieczorny wiatr ciągle należy do niego. I trasa autobusu przejeżdżającego pod jego domem... Lotnisko. Stos filmów, stos myśli, stos gestów... A jedną z tych kilku rzeczy, które robiliśmy razem i które sprawiały mi niewątpliwą przyjemność było chodzenie po torach. Po kolejowych wieczorem. Po tramwajowych nocą. Po tych drugich fajniej. Trochę więcej dreszczyku emocji, że coś nas zaraz zmiażdży i zginiemy w tak romantyczny sposób. Dlaczego tak o tym rozmyślam? Może żeby nie myśleć o tym co teraz...?
To śmieszne. Pamięta się najdziwniejsze, najmniej istotne chwile z życia. Gdy chwile te trwały nigdy nie myślałam, że to właśnie one zapadną mi w pamięć. Czasem na przykład przemyka mi przed oczyma obrazek babci gotującej zupę z dyni albo pustego mieszkania, do którego się wprowadziliśmy. Było szare i ogromne. A w miejscu ubikacji widniała dziura aż do parteru. Pamiętam jak po świątecznych zakupach w centrum handlowym z boskimi ruchomymi schodami wsiedliśmy do taksówki, którą wtedy jeszcze jeździł tata i jadłyśmy hamburgery a jakiś chłopiec podszedł i tak po prostu powiedział, że jest głodny. Pamiętam jak bardzo rozbolał mnie wtedy brzuch i że nie dojadłam do końca tego pieprzonego hamburgera. Albo skakanie na siano... I brat uczący mnie jeździć traktorem... Spódnicę w kratkę, którą rozdarłam o jakąś dźwigienkę i wielkie sprzęgło, na którym musiałam się niemalże położyć, żeby się nacisnęło. Pamiętam jak zapinałam babci stanik. Komedia. Ona siadała na łóżku, ja wchodziłam za nią i ciągnęłam. Kazałam jej wciągać powietrze i dalej ciągnęłam to maksymalnych rozmiarów cudo. Kiedy już spotkały się dwa końce trzeba było wcelować napiętymi końcówkami w jakieś dziwne metalowe sprzączki. Biedna babcia. Jak w uprzęży... Pamiętam jego plecy. Jego śmiech. I jak wyskakiwał pierwszy z autobusu i podawał mi rękę. Pamiętam jak, mając siedem lat przeżywałam męki pijąc kawę na jakimś rodzinnym zlocie, żeby pokazać jaka to jestem dorosła i poważna. Z honorem dopiłam do końca. Pamiętam karaluchy na ścianie szpitala. I zimne pół parówki na kolację. I inny szpital. I INNY szpital. I że nie chciałam z niego wyjść. Pamiętam jak staliśmy przy oknie. Pamiętam pytanie zadane na przystanku. Pamiętam pierwszy pocałunek. I ostatni. Pamiętam samochód, pamiętam wodospad... Pamiętam koncert, pamiętam bezchmurną noc i nocne autobusy. Pamiętam jak przebierałam się za Madonnę i kazałam rodzicom się oglądać od czasu do czasu wydając okrzyki podziwu... Pamiętam że zawsze cholernie cieszyło mnie życie. I tak będzie nadal. Będę wspominać to czego nigdy nie zaplanuję. To nie ja wiem, co jest dla mnie najlepsze...