Najnowsze wpisy, strona 12


lis 12 2004 co jak i dlaczego
Komentarze: 3

 

 

 

Nie tak miało wyglądać czyszczenie moich dysków. Już wczoraj telefon usilnie dzwonił aż w końcu to i owo siadło mi na stykach i zostanie na dobre.

Z pustelni nici.

Zadzwoniła pani ciekawska z przy okazji wciśniętym w rozmowę zapytaniem co jak i dlaczego. Powiedziałam jak jest. Po kilku minutach dzwoni Baranek. Awaria. Restart mnie. Miałam gotowe już do wysłania trzy wiadomości wyjaśniające co jak i dlaczego. Nie napiszę tutaj co jak i dlaczego bo o Tym się nie pisze... Zrozumiał, nie zrozumiał. Zachował się ładnie, tak jak należałoby oczekiwać w równie chorej sytuacji. Napisał jak dobrze się bawił (czym niezwykle ułatwił, pozwolił przypuszczać że złamał obietnicę...), żebym nie wymagała aby o mnie zapomniał bo to chyba niewykonalne (miłe, chociaż boli w żołądku) i że przyśle mi płyty, z których ma nadzieje się ucieszę (jeśli przesłucham, bo wszystkie na razie są skszętnie umieszczone poza zasięgiem ręki)... Tyle.

Spałam dziś lepiej. Chociaż z jeden strony się przejaśniło.

 

Ale wspomnienia wróciły lawiną. Włączam tę muzykę chociaż mnie wykańcza. Silniejsze... Znowu.

Wszystko co związane z tym małym gównem jest silniejsze ode mnie!

Przeczytałam już chyba wszystko, utonęłam w przeogromnych netowych zasobach w tym temacie i tylko utwierdziłam się w przekonaniu co jak i dlaczego.

Tylko jak się wyrwać? Niby już koniec, niby wróciłam do siebie ale faktem jest że nie przestaję o tym myśleć. Wszystko inne blednie. Jak i ochota na ciągnięcie tego co nie ma sensu. Bo sens zdaje się mieć tylko ten bezsens. Absurd.

 

Koło północy zadzwoniła nasza towarzyszka. Opowiadała co i jak. Bez dlaczego. Tego się nie tłumaczy... To jest jasne.

 

1984 : :
lis 11 2004 Bez tytułu
Komentarze: 4

Wciągam dżinsy. Moje pierwsze w życiu dżinsy. Biały stanik i miękki różowy sweter. Mój pierwszy w życiu różowy sweter. Ładne kremowe skarpetki. Niewielka podróżna torba posłusznie pomieściła wszystko co potrzebne. Śniadania nie jadłam. Byle jak najszybciej wyjść z domu. Ciepłe pożegnanie z tatą. Winda nieśpiesznie zbliżająca się ku ziemi. Autobus z życzliwie przygotowanym jakby dla mnie miejscem. Zakupy. Bez kolejki do kasy. Drzwi. Szukam kluczy obserwując kota bezwstydnie rozłożonego na masce jakiegoś samochodu. „Hmmm... Królestwo kotów”- myślę, otwierając kolejne drzwi. Po chwili słyszę przyjazne „miał” i czuję na nogach ciepło futrzanego życia. W lustrze stoi przede mną jakaś paniusia w ładnym płaszczu ze stójką jak Sherlock Holmes obładowana siatkami z zakupami i podróżną torbą. Schyliła się żeby zdjąć buty a kocisko zdążyło w jednej chwili wskoczyć jej na plecy i zacząć rozkosznie mruczeć spragnione miłości i ludzkich rąk. Paniusia niebawem przepadła czyniąc lustro jakby martwym a na stole w kuchni znalazła karteczkę co do żywienia tego sympatycznego natręta. Teraz pojawiła się w szybie kuchenki. Nakarmiła kota i wstawiła wodę na kawę. Zadomowiła się prędko. Przejrzała biblioteczkę i po chwili już decydowała którą z dwóch Sów wybrać jako pierwszą w kolejce do pochłonięcia. Mózg paniusi potrzebuje teraz kilku technicznych zabiegów. Oczyszczanie dysku i dekompresja. Potem instalacja nowych programów. I już. Paniusia jak nowa, gotowa do życia. Przez chwilę jej nie widziałam. W sypialni i w ubikacji nie ma luster. Potem odbiła się w szybie balkonowej kiedy z błogością na twarzy zasiadła na drewnianym krzesełku okrytym kocem i zapaliła dobrego mentolowego papierosa. Z prawej strony prawie tuż przed nosem pachniał wrzos a z lewej jakieś szpargały tworzyły atmosferę tymczasowości, położone jakby na chwilę jak i paniusia na tym swoim nowym miejscu.

Znowu zniknęła. Nie będę jej szukać. Może się znajdzie. Może nie usunie się cała przy tych oczyszczaniach i porządkach.

 

 

1984 : :
lis 11 2004 i have been bent and broken, but—i...
Komentarze: 2

 

 

właśnie tego teraz potrzebuję.

 

               alienacji

                           zmiany

                                       spokoju

                                                  uporządkowania

 

 

będąc sama

będąc daleko

będąc tak-jak-chcę

…może wreszcie dojdę do siebie

do nowych wniosków

do porządku…

 

Przyszło samo. Lekarstwo.

-Kolejne?!- sarkastycznie pyta ta druga ja

-Lekarstwo na to poprzednie lekarstwo

                                                            na skutki kuracji

                                                                                    antidotum

 

 

Zgodnie z zaleceniami pewnej uleczonej już pacjentki.

 

Lekarstwem jest spokój. Cztery dni.

 

Może nie w namiocie na pustkowiu i nie o pustym żołądku, ale ze szczerą chęcią opróżnienia głowy z gnicezawartości.

 

Czuję że odetchnę pełną piersią.

 

 

to pisałam ja, udupiona przez to co dookoła

 

 

…i już mnie tu nie ma!

 

 

 

 

 

 

 

1984 : :
lis 08 2004 Bez tytułu
Komentarze: 8

Jakby się uprzeć to mogę nawet nazwać ten dzień bardzo miłym.

Chociaż trwał bardzo krótko i nieuchronnie w końcu zbliżył się do smutnego wieczora, kiedy to w ciemności dam się pożreć myślom. Czasem w trakcie takich mąk i walki o sen przychodzi pomoc w postaci jakiegoś bodźca, potrzeby czysto biologicznej. Jestem, dajmy na to głodna i już myślę tylko o jedzeniu, jutrzejszym śniadaniu czy czekoladzie w barku albo w dolnej szafce, pod talerzami. Albo siku. Siku jest chyba najbardziej upartym zjawiskiem dotyczącym ludzkiego organizmu. Nieokrzesana i z niczym nie licząca się bestia tak konsekwentna w działaniu, jaką ja nie będę chyba nigdy.

 

Dziś uśmiechałam się trochę ponad normę, ale było mi tak przemożnie wesoło, że aż kręciło mnie w brzuchu. Ciągnęło do tej wesołości. Było dobrze. Niestety nie przy nim. Dwie godziny spędzone z nim „zastygły” mi twarz w maskę by potem znów mógł skruszyć ją naturalny, beztroski śmiech.

 

Doradziłam dziś komuś by żyć tak jakby się miało za chwilę umrzeć, jutro na przykład… Wtedy nie ma już czasu na strach.

Mądrze. Tylko szkoda, że sama nie potrafię się do tego zastosować.

Gdybym miała umrzeć za, dajmy na to tydzień, na pewno nie traciłabym czasu na konwencje. Jak dotąd tonę w konwencjach. Taplam się w normach i rzygam schematami.

Nienawidzę zamkniętych drzwi i ograniczonych horyzontów.

 

Jestem bardzo bliska eksplozji, wybuchu wszystkich tych nagromadzonych prawideł, zasad, wzorców, kanonów, przesłanek i zafajdanych założeń…

 

Kiedy on, niczym nadęty bufon i największy burżuj znów stwarza pozory i gra kogoś innego już resztkami sił powstrzymuję się od reakcji bo była by niespodziewanie drastyczna w skutkach.

Kiedy jednak jeszcze raz usłyszę o polowaniu, o niższości innych lub o rzucaniu się obawiam się, że po prostu nie zdzierżę i jak każdy normalny (tak sobie tłumaczę…) człowiek… hmmm…

co zrobiłby normalny człowiek?

Powiedziałby, że to nienormalne. Powiedziałby, że ma dość. Odszedłby.

Że szkoda było by mu czasu na trwanie po to tylko żeby było zgodnie z regułami.

Więc jeśli już za tydzień miałabym umrzeć to na pewno powtórzyłabym jeszcze raz to, co najbardziej zakazane.

Znalazłszy w ten sposób sens życia usiadłabym po prostu przy stoliku, z kawą, papierosem i prawdziwym człowiekiem.

Nie robiłabym żadnych ekstremalnych rzeczy. Żadnych skoków na bandżi ani podróży dokoła świata. Najzwyczajniej w świecie pokazałabym wszystkim wokół, że pieprze te ich reguły, że w ich zapyziałym świecie jest duszno i sztucznie. Że oddychać pełną piersią to znaczy brać w płuca tyle powietrza ile potrzebujemy a nie ile nam dają, ile resztek zostaje dla nas, tego już wydychanego, śmierdzącego, brudnego oparu…

Takie coś może tylko podrażnić, zasłonić, oślepić, zamknąć oczy. Zabłądzić.

 

Nie my sami. To coś może zabłądzić nas.

 

Nie zabłądzić samemu. A być zabłądzonym.

 

 

A kiedy to wam się przytrafi to napiszecie taką właśnie notkę. Objaw pierwszy. Na następne pokornie czekam.

 

1984 : :
lis 08 2004 Bez tytułu
Komentarze: 6

najzdrowsza byłaby radość bo nie ma i rozpacz bo jest - najłatwiej znaleść i tak prosto się pozbyć. Czego sobie i tobie życzę tej wiosny wkrótczasnej.

NiN

2004-03-02 11:16

 

 

spełniło się

Panie Psychologu

a u Ciebie?

 

 

ciężka to praca, takie psychologowanie. uogólnianie. leczenie na podstawie powierzchownej oceny sytuacji. bo tak do końca to żadne istnienie ludzkie przed drugim się nie otworzy, nie wyleje, nie poda na tacy wszystkich potrzebnych do działania składników. a jeśli to zrobi to niechybnie zapomni o jednym choćby głupim aspekcie, dajmy na to o soli bez której cała pyszna potrawa i godziny ciężkiego dumania ida się gonić.

 

na pozór pięknie, na pozór zdrowo

na pozór wybryk, na pozór zło

na pozór pokusa, na pozór ochota

na pozór poprawność, na pozór nienaganność

na pozór dbałość, na pozór dobro

na pozór maniactwo, na pozór choroba

na pozór setki domysłów

na pozór pozory

 

 

a jeden drobny szczegół. to że cała sytuacja mogła być wywołana przez coś o czym Nikt nawet by nie pomyślał.

drugi drobny szczegół. to że pewne rzeczy wystają z ciasnego szablonu norm.

 

nie może być prosto.

po to żyjemy. żeby umrzeć i znów się urodzić. żyć to samo życie, ale już prawdziwiej, potem kolejne i robić już coraz mniej błędów. każde następne będzie przeżyte żywiej. prawdziwiej.

to moje z pewnością jest pierwsze w długim paśmie moich żyć

a Państwu Psychologowstwu krzyczę w twarz że nie mam już wcale ochoty na to moje dziewicze życie

 

i co? cwaniaczki?!

teraz na was kolej, na pomoc (czyt. popis umiejętności)

 

nawet już na nic nie liczę

 

 

 

 

 

1984 : :