Pomimo tego na czym myśli same skupiają się ostatnio cały czas, nie mogę pozbyć się tego ohydnego poczucia pustki. W środę widzieliśmy się ostatni raz. W poniedziałek raz jeszcze, ale na bardzo smutną chwilkę. Ja mnie już tęskno.
Przede wszystkim nie sądziłam że to rzeczywiście kiedyś nastąpi. Że nagle stanę w miejscu i nie będę musiała czegoś robić, gdzieś iść, biec... I nie mogę się do tego przyzwyczaić. Boję się że będzie tak cały czas, że teraz nie zobaczymy się już. Czy że po prostu znowu będę sama jak palec...
Mimo wszystko muszę się uczyć do ustnego. Nie wiem czy przejdę jeden z pisemnych ale i tak, wbrew wszystkiemu trzeba się uczyć całej literatury i gramatyki polskiej bo może jest jakaś nadzieja i wtedy umieć to muszę. Contra spem spero, cholera... Wyniki o 12:00 a ustny już o 14:00 więc.... Swoją drogą dawno nie spotkałam się z tak ohydną postawą ludzi. Tych z instytutu. Ja rozumiem że odsiew, ale to była postawa czysto ahumanitarna. Nie to że trudne... Chociaż trudne. Ale 150 minut okroić do 90?! I w teście zdarzają się niezamierzone błędy jak na przykład z rdzenia słowa immortal utworzyć należy conveniently..... No pewnie! A ja głupia na to nie wpadłam...
Rozgoryczenie nie zmienia faktu że jest mi po prostu nieswojo. Siedzę i czuję się jak emerytka. A kiedy już pokonam zawiłości rodzimego słowotwórstwa będzie jeszcze gorzej. Wtedy nie będę miała już niczego co zrobić MUSZĘ. A to daje wymarzone pole do działania samotności i innym tym żałośnie niedorzecznym uczuciom. Będzie tylko koniec i początek niczego.
I to potworne uczucie, że przeżyłam już wszystko co dobre a teraz zasiądę w fotelu i będę czekać na Nic. Które i tak nie zaskoczy. Nie zrobi pierwszego kroku by zmienić tę pustkę. Warunki komfortowe.